Prezes Kaczyński dowiedział się o zatrudnieniu w Banku Światowym syna Mariusza Kamińskiego z mediów. Spotkał się z ministrem i wyjaśnili sobie sprawę - informuje rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości. Nawet jeśli sprawa ucichnie, to do historii przejdzie wypowiedź rzeczniczki rządu o "młodych, zdolnych i wykształconych" dzieciach polityków.
Wyjaśnienie sprawy zatrudnienia syna Mariusza Kamińskiego zajęło prezesowi PiS-u zaledwie kilka godzin. Jak informuje rzeczniczka partii - prezes ma do ministra "pełne zaufanie" i "jest przekonany, że (minister Kamiński - przyp. red.) nie wpływał na zatrudnienie syna". O tym samym przekonuje w swoim oświadczeniu prezes NBP Adam Glapiński.
- Widocznie prezes NBP stwierdził, że ten pan się nadaje do tej funkcji - uważa Adam Lipiński, sekretarz stanu w kancelarii premiera.
To, że kandydatem na polskiego doradcę w Banku Światowym został właśnie Kacper Kamiński zależało w pełni od prezesa Adama Glapińskiego. Na to stanowisko nie ma otwartego naboru i nie ma też konkursu. Wybór doradców to kwestia krajów członkowskich. Kierownictwo nie ma z tym nic wspólnego - informuje Bank Światowy w Polsce.
- Nie ma żadnych reguł. Musi to być osoba, która ma trochę oleju w głowie i musi przejść przez pewną wewnętrzną procedurę w Banku Światowym - podkreśla były prezes NBP Marek Belka. Jak tłumaczy, ta procedura "polega na rozmowie z Dyrektorem Wykonawczym".
Wymagania te spełnił syn ministra i to akurat on wyjechał do Waszyngtonu.
- Ja nie widzę kontrowersji. Natomiast wiem, że model polityki kadrowej PiS-u jest taki, który aż się prosi do formułowania pewnego rodzaju podejrzeń - ocenia Marek Belka.
"Nepotyzm plus"
Przy okazji tej sprawy część polityków PiS-u ujawniła swoją opinię na temat zatrudnienia członków rodzin w administracji państwowej.
- Dzieci polityków, nasze dzieci, są młode, zdolne, wykształcone, znają języki i dokonują własnych wyborów życiowych. I naprawdę nie potrzebują do tego mamy albo taty - przekonywała we wtorek rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska.
Te słowa spotkały się z mieszaną oceną wśród polityków obozu rządzącego. - To jest głupota tak mówić. Bo podkreślenie, że "nasze" podkreślałoby jakby "tylko nasze" - ocenia Tadeusz Cymański.
- Ja myślę, że to był jakiś skrót myślowy. "Nasze dzieci", czyli polskie - uważa jednak Jan Mosiński z PiS.
Politycy PiS-u mają poważny problem z wytłumaczeniem się z tego, dlaczego krewni ich polityków trafili na przykład do spółek Skarbu Państwa. Tak było w przypadku syna Ryszarda Czarneckiego, albo syna ministra Tchórzewskiego. Problem polega na tym, że podobne przypadki, które występowały za poprzedniego rządu, były przez obecną partię władzy krytykowane.
- Ojciec Jakiego, syn Przyłębskiej, syn Czarneckiego, córka Szyszki, brat Waszczykowskiego. To jest jakiś nowy program "nepotyzm plus" - uważa Jakub Stefaniak z PSL.
Politycy opozycji mówią o całej liście krewnych działaczy PiS, którzy znaleźli zatrudnienie w sektorze publicznym.
Każda z tych karier miała różną drogę, ale w większości przypadków problemem był jednak brak konkursu i transparentnych procedur.
W każdej sprawie politycy PiS-u bronili się, że ich krewni mieli odpowiednie doświadczenie i kompetencje, by nowe stanowisko objąć.
Autor: Arleta Zalewska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24