Mieszkający w Odessie chiński bloger Wang Jixian relacjonuje wojnę w Ukrainie. Nagrywa między innymi vlogi i udostępnia je w mediach społecznościowych. To jednak spotkało się z ostrą reakcją władz w Pekinie. Wanga wymazano z chińskiego internetu - zablokowano konta, a jego wizerunek trafił na "czarną listę". Bloger zaczął też dostawać anonimowe pogróżki, ale - jak mówi - nie zamierza rezygnować. Materiał "Faktów o Świecie" TVN24 BiS.
Wang Jixian jest programistą. Do Odessy przeprowadził się trzy miesiące temu. Jego firma ma tam oddział. 24 lutego portowe miasto nad Morzem Czarnym stało się celem rosyjskiej inwazji. Od początku wojny mężczyzna publikuje nagrania. Chce pokazać, jak wygląda życie w atakowanym mieście.
- Gdy ktoś morduje twoich sąsiadów, to powinieneś uciekać? Nie wiem, jak używa się broni, ale wiem, jak korzystać z telefonu, więc mogę pokazywać światu, co tu się dzieje. (...) Spójrzcie na moje nagrania. Zwróćcie uwagę na dzieci, zwierzęta i pokojowych mieszkańców Odessy. Przypatrzcie się im. To według Rosjan są naziści. Oni chcą ich wymordować, oni chcą zabić dziecko, które nie umie nawet mówić - mówi w rozmowie z TVN24 BiS chiński bloger.
Wang swoje filmy udostępniał nie tylko w zachodnich mediach społecznościowych, ale także w chińskich. Obraz przedstawiany przez niego odbiega od stanowiska rządu w Pekinie. Chińscy komuniści mówią o specjalnej operacji wojskowej, nie używają słowa inwazja. Z kolei media powtarzają rosyjską propagandę.
- Może się mylę, ale bardzo trudno jest znaleźć jasne stanowisko chińskiego rządu na temat sytuacji w Ukrainie. W CCTV - to oficjalna telewizja rządu - usłyszymy jedynie, że "rosyjskie media donoszą" - mówi Wang.
Idący pod prąd chińskim władzom bloger zdobywał popularność w ojczyźnie. Jednak ze sławą przyszła także krytyka. Na cel wzięli go chińscy nacjonaliści i trolle. Wang otrzymuje między innymi obraźliwe nagrania: "mam nadzieję, że złapią cię Czeczenii. Ty zdrajco" - słychać na jednym z nich.
- Tylko jedna narracja jest dopuszczana przez władze. Jeśli masz inne zdanie, nie ważne na jaki temat, ale wyłamujesz się z linii partyjnej, to zostaniesz usunięty - zwraca uwagę bloger.
W Chinach jego wizerunek trafił na "czarną listę"
Po udzieleniu wywiadów kilku zachodnim mediom Wanga wymazano z chińskiego internetu - zablokowano konta, a jego wizerunek trafił na "czarną listę". W odpowiedzi bloger nagrał krótki performance.
- Nie mówię jedynie o mediach społecznościowych, ale także o na przykład aplikacji do słuchania muzyki. Zapłaciłem za subskrypcję, a oni zablokowali moje konto. To niedorzeczne. Dwa dni temu zrobiłem mały test. Znajomy opublikował moje nagranie, na którym nic nie mówię. Widać jedynie moją twarz, a w tle słychać muzykę. Jego konto także zablokowano. Oglądanie mnie nie jest nielegalne, pokazywanie mojej twarzy w Chinach jest gorsze od filmów pornograficznych - mówi Wang.
Przez blokadę stracił kontakt z rodziną na kilka tygodni. Mimo to kontynuował pracę, nagrywał uśmiechniętych ludzi, tętniące życiem ulice i ogłuszające syreny alarmowe.
Dla Wanga codzienne vlogi są misją. Wie, że może umrzeć, dlatego w internecie opublikował testament, który kwituje w następujący sposób: "To moja ostatnia wola. Proszę, byście ją zachowali na swoich komórkach. Będzie ona dowodem, że tacy jak ja istnieli. Pamiętajcie, nie jesteśmy cieniasami".
- I tak już jestem trupem. Więcej niż jeden kraj chce mojej śmierci. Rosja chce, żebym zginął, a także moja ojczyzna. Choć może Pekin nie powiedział tego wprost, to napuścili na mnie obywateli. Ale technicznie rzecz biorąc mogę umrzeć raz. Nie mogą mnie zabić, odrodzić i ponownie zabić. Jestem już trupem, to pozwoliło mi przemyśleć znaczenie mojego życia. Dlatego muszę zrobić coś, czego nie będę żałował - mówi Wang Jixian.
Autor: Hubert Kijek / Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS