Kilkanaście osób potwierdziło już tarnowskiej prokuraturze, że były molestowane przez księdza, który nie poniósł w Polsce kary, tylko został wysłany przez biskupa do parafii na Ukrainie. Będą kolejne zeznania z Polski. Będą i z Ukrainy. Mowa jest nawet o dziesiątkach ofiar.
Skala znów poraża, choć śledztwo trwa. - Przesłuchano około 70 osób w charakterze świadka, kilkanaście osób potwierdziło, iż dochodziło do różnych form zachowania, które to formy mogą być zakwalifikowane jako "inna czynność seksualna" - informuje prokurator Mieczysław Sienicki z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
Miał się ich dopuścić ksiądz Stanisław P., nauczyciel religii, także dawny nauczyciel pana Sylwestra. Czterdziestoparoletni dziś mężczyzna ucieszył się, że tarnowska policja na zlecenie prokuratury chce go wysłuchać, choć znów poczuł się jak podczas lekcji za zakrytym biurkiem księdza.
- Wziął mnie na kolana, przy wszystkich dzieciach, i po prostu ściskał za nogę jedną ręką, żebym nie uciekał i tak dalej, a drugą grzebał mi w spodniach - wspomina pan Sylwester. - Każdy myślał pewnie z moich kolegów, dlaczego ja płaczę. Nikt nie wiedział, czy on mnie tam trzyma, czy nie trzyma. Nie da się płakać bez powodu - dodaje.
Wielu uczniów i ministrantów płakało. Tarnowska prokuratura zgromadziła na razie relacje kilkunastu poszkodowanych, ale może być ich kilkudziesięciu. Jest tego pewny ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, bo wielu się do niego zgłaszało. To on nagłośnił sprawę.
- Jest jeden sprawca, ale sprawca ukrywany i przenoszony z parafii na parafię, czy nawet za granicę. Po sobie pozostawia ogromną ilość ofiar - mówi ks. Isakowicz-Zaleski. - Biskup Wiktor Skworc wiedział o tych sprawach, tuszował i wysłał sprawcę na Ukrainę. Kiedy wrócił, kierował go do posługi parafialnej - opisuje.
"Ksiądz wchodził jak do siebie i szukał ich"
Sprawcę wysłano na Ukrainę po skardze rodziców i nauczycieli dzieci z jednej z małopolskich parafii. Za granicą również miał krzywdzić chłopców. Teraz będzie konieczna międzynarodowa współpraca prokuratur.
- Ksiądz Stanisław P. wykonywał pracę w różnych parafiach na terenie Ukrainy. Istnieje tutaj konieczność zwrócenia się do strony ukraińskiej o wykonanie określonych czynności procesowych, w tym również przesłuchania osób - informuje Mieczysław Sienicki.
Jako dziecko pan Sylwester musiał wyprowadzić się z domu, bo mama nie uwierzyła, że ksiądz go krzywdzi. W domu krewnych ksiądz P. szukał Sylwestra i jego kuzynów.
- Byłem na tyle sprytny, że nigdy mnie nie mógł dorwać. Gdy widziałem malucha, to albo chowałem się pod schodami, albo szedłem do lasu - mówi mężczyzna. - Chował się gdzieś do piwnicy, gdzieś za ziemniakami, a ksiądz wchodził jak do siebie i szukał ich - dodaje pani Magdalena, żona Sylwestra.
Żona pana Sylwestra uzupełnia zeznania na policji. Też żyje traumą męża. - To tak siedzi, że żyje tym cała rodzina - twierdzi.
Ksiądz Stanisław P. mieszka w domu emeryta. W tej sprawie wiele jego czynów przedawniło się, ale nie wszystkie. - W rachubę wchodzi odpowiedzialność z artykułu Kodeksu karnego, który mówi o wykorzystywaniu osób małoletnich - twierdzi Mieczysław Sienicki.
- Mamy w tej chwili taki kipiący kocioł, który wybuchł, i skutki tego będą jeszcze bardzo długotrwałe - komentuje ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.
Autor: Renata Kijowska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24