16 marca rosyjskie siły przeprowadziły atak na teatr w Mariupolu. Schroniło się w nim kilkaset osób, także dzieci - o czym krzyczał biały napisy przed budynkiem widoczny z góry. Jednak Rosjan to nie obchodziło, zrównali to miejsce z ziemią. Siergiej, który przeżył atak, mówi o ogromnym poczuciu winy.
Siergiej, jego żona i ich dwoje dzieci 16 marca byli w zaatakowanym przez Rosjan teatrze w Mariupolu. Byli tam wśród blisko 700 innych cywilów.
- W chwili wybuchu byliśmy niemal przy samym epicentrum, przy scenie - tam jest warsztat mojej żony. Akurat rozmawialiśmy, ona przekazywała mi kluczę i nagle usłyszeliśmy uderzenie, tak jakbyś klasnęła w dłonie. Zobaczyłem, jak na moją żonę lecą metalowe drzwi, to była sekunda. Nawet nie zdążyłem nic pomyśleć, jak drugie drzwi zaczęły lecieć na mnie i dalej nie pamiętam. Po prostu upadłem. Potem zaczęli nas odkopywać i mówię: "Żenia, ty żyjesz?", odpowiedziała: "żyję" - wspomina mężczyzna.
Rodzinie Siergieja udało się przeżyć atak na teatr.
- Ludzie wyciągali jeden drugiego, każdy pomagał. Ja sam pomagałem z kuchni wyciągać dwie osoby. Było słychać krzyki, szczególnie kobiet i dzieci. Służb tam nie było, dopiero potem policja pomagała opatrywać rannych. Ludzie zaczęli biec do schronu - tam było miejsca na 50-60 osób, a było nas ze 250. Umieszczaliśmy tam kobiety z dziećmi takimi malutkimi, 3-tygodniowymi - opowiada Siergiej.
Siergiej przed wojną był aktorem. Występował na tej scenie w zaatakowanym teatrze w Mariupolu. Jego żona, Żenia, od 20 lat odpowiadała tam za oświetlenie. Teatr to był ich drugi dom i dlatego miejsce, gdy wybuchła wojna, zamienili w sprawnie funkcjonujący schron. Pomagali innym, organizowali bezpieczne miejsca do spania, a także jedzenie wodę i leki.
"Mam poczucie winy, poczucie winy, że ci ludzie zginęli"
Siergiej z żoną w teatrze powołali specjalne zespoły, każdy miał tam swoją rolę.
- Żona zarządzała całym teatrem. Podzieliła nas na grupy. Mieliśmy nawet ochronę. Chodziło o to, żeby nikt postronny tam nie wszedł. Ja szukałem leków, zapasów u wolontariuszy i służb miejskich. Zbudowaliśmy nawet kuchnię polową - opowiada Siergiej.
Gdy zapytaliśmy Siergieja o napis "dzieci" przy teatrze, który stał się jednym z symboli wojny Rosjan przeciwko ukraińskim cywilom, przeciwko dzieciom, mężczyzna opowiedział nam, że w tamtych dniach pojawiła się informacja, że z Mariupola będzie organizowany bezpieczny korytarz. Do teatru zjechały setki nowych osób, gdy ewakuacje odwołano - część została.
- Wtedy ktoś zaproponował zróbmy taki napis "dzieci", wtedy nie będą do nas strzelać. Rozmawialiśmy o tym i żona mówiła: "no to malujemy". Szczerze byłem w stu procentach przekonany, że nas nie zbombardują - no jak dzieci - a jednak - wyjaśnia Siergiej.
Dzień po ataku Siergiej z rodziną ewakuowali się z Mariupola. Wyjeżdżali pod ciągłym obstrzałem. Z ich miasta nie zostało już nic.
Zapytaliśmy również Siergieja o to, jak zapamiętał dzień ataku. - Nie wiem, jak wspominam. (...) Mam poczucie winy, poczucie winy, że ci ludzie zginęli - odpowiedział mężczyzna.
Autor: Arleta Zalewska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24