Fotoreporter "Gazety Wyborczej" Jakub Atys, który robił zdjęcia protestującym przed domem Jarosława Kaczyńskiego, dostał wezwanie do sądu. Wcześniej został spisany przez policję i uznany za uczestnika manifestacji. Helsińska Fundacja Praw Człowieka ocenia to jako "nękanie dziennikarzy".
W niedzielę 29 marca przed domem Jarosława Kaczyńskiego pojawiła się dwuosobowa demonstracja Obywateli RP. Pikieta nawiązywała do wydarzeń, jakie miały miejsce w nocy z soboty na niedzielę, kiedy posłowie Prawa i Sprawiedliwości przegłosowali zmiany w Kodeksie wyborczym przy okazji wprowadzania pierwszej tak zwanej "tarczy antykryzysowej" .
Na miejscu byli także dziennikarze relacjonujący to wydarzenie. Wszyscy zostali spisani i uznani przez funkcjonariuszy policji za nielegalne zgromadzenie.
Wyjaśnienia Policji
Wliczając protestujących i będących na miejscu dziennikarzy, w sumie pod domem prezesa PiS było dziewięć osób. Policja tłumaczy, że spisywanie było konieczne, by ustalić, czy przebywające tam osoby to rzeczywiście dziennikarze przebywający w pracy.
"Sam fakt nagrywania czy robienia zdjęć nie powoduje, że policjanci mają uznawać osoby nagrywające za dziennikarzy. Jak zapewne Pan się orientuje, nie tylko w ostatnim czasie, chociaż teraz ze znacznym nasileniem, coraz więcej osób będąc świadkami policyjnych interwencji zaczyna je nagrywać, a z informacji, które ja posiadam, nie okazano legitymacji dziennikarskich i to zapewne leżało u podstaw działań policjantów" - przekonuje rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak.
- 29 (marca - red.) pod domem Kaczyńskiego zostałem wylegitymowany. Numer mojej legitymacji (prasowej - red.) został zanotowany, więc właściwie to powinno wystarczyć. Nie wiem dlaczego policja zaliczyła mnie do grupy (demonstrujących - red.) - podkreśla Jakub Atys, fotoreporter "Gazety Wyborczej".
- To wylegitymowanie powinno policji wystarczyć. Jednak nie wystarczyło. Przysłali mi pismo, że zamierzają mnie obwinić za ruch w tej dziewięciosobowej grupie i że mam 7 dni na wyjaśnienia - opowiada Atys.
Zawiadomienie bez złożenia wyjaśnień?
Jakub Atys pismo z Policji otrzymał 17 kwietnia, termin nadesłania wyjaśnień mijał więc 24 kwietnia. Dzień wcześniej, czyli 23 kwietnia, dziennikarz zarówno w formie pisemnej jak i elektronicznej przesłał swoje wyjaśnienia. Wtedy spotkała go kolejna niespodzianka.
- Przyszła odpowiedź, że sprawa została wysłana do sądu i to właściwie najbardziej mnie dotknęło, dlatego że zawsze uważałem, że my wykonujemy swoją robotę, a policja swoją, i że jeśli mają jakiś problem prawny i potrzebują moich wyjaśnień, to ja służę wyjaśnieniami. Ale jak się okazało nikt na moje wyjaśnienia nie czekał - dodaje fotoreporter.
- To jest złamanie zasad proceduralnych. W momencie, kiedy ktoś jest proszony o wyjaśnienia, tym bardziej jeśli jest to dziennikarz i - jak rozumiem - kluczem tego wyjaśnienia jest ustalenie, czy wykonywał on tam obowiązki służbowe, czy był tam wysłany przez swoją redakcję, to w tym momencie policja powinna była zaczekać (na wyjaśnienia - red.) - ocenia Dominika Bychawska-Siniarska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
- Naprawdę nie widzę tu powodów żeby kierować sprawę do sądu. Wręcz trochę to wygląda na nękanie niezależnych dziennikarzy i wprowadzanie bardzo nieprzyjaznego środowiska - dodaje Bychawska-Siniarska.
Policja zastrzega, że "w tym przypadku wszelkie wątpliwości będzie rozstrzygał sąd. A samo skierowanie informacji do sądu nie jest tożsame z ukaraniem osób".
Jakub Atys czeka na dalszy ciąg swojej sprawy w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Żoliborza. Nie wie ani kiedy jego sprawa zostanie rozpatrzona, ani na podstawie jakich wyjaśnień.
Autor: Michał Gołębiowski / Źródło: Fakty po południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Agencja Gazeta