30 tysięcy zachorowań dziennie - tak może być w Polsce za dwa, trzy tygodnie. Rzecznik Ministerstwa Zdrowia nie pozostawia złudzeń, za to reakcja rządu na takie prognozy zdaniem ekspertów pozostawia wiele do życzenia. Naukowcy piszą wprost: "w konfrontacji z czwartą falą epidemii w Polsce każdy z nas został pozostawiony samemu sobie".
Pociąg z Berlina do Warszawy w czwartek wieczorem utknął w Koninie, bo pasażer nie chciał zasłonić ust i nosa i wszczął awanturę, która zakończyła się wezwaniem policji i lekarza. "W związku z zaistniałą, stresującą sytuacją kierownikowi pociągu udzielona została doraźna pomoc medyczna. Nie mógł on także dalej wykonywać prawidłowo czynności służbowych" - brzmi fragment komunikatu w tej sprawie. Trudno mieć za złe kierownikowi pociągu, który nalegał, by pasażer maseczkę założył, skoro Polskę czeka nawet 30 tysięcy zachorowań dziennie w szczycie czwartej fali epidemii.
- Będziemy pewnie oscylować między 25 do 30 tysięcy góra. Szczyt czwartej fali epidemii powinniśmy osiągnąć pod koniec listopada - mówi Wojciech Andrusiewicz z Ministerstwa Zdrowia.
Takie dane mogą zadziałać otrzeźwiająco na tyle, by na przykład w centrum handlowym ustawić się w kolejce po szczepionkę. - Zauważyliśmy w ostatnim czasie że jest więcej chętnych na pierwszą dawkę. Duża liczba zachorowań powoduje, że się ludzie zastanawiają "może jednak się zaszczepić" - wyjaśnia doktor Mariusz Talerczyk, koordynator punktu szczepień w Szczecinie. Jednak kilkadziesiąt osób dziennie w szczecińskim punkcie to wciąż za mało.
Brak reakcji władz
Naukowcy z zespołu do spraw COVID-19 przy Polskiej Akademii Nauk apelują głównie do tych odpowiedzialnych, już zaszczepionych, by przyjęli trzecią dawkę. Bo, jeśli spadnie im odporność, niezaszczepieni mogą ich zakazić. Mają w tym przecież pełną swobodę.
"Poważny niepokój budzi w nas brak adekwatnej do powagi sytuacji epidemicznej reakcji ze strony władz państwowych. W konfrontacji z czwartą falą zachorowań na COVID-19 w Polsce, każdy z nas został pozostawiony samemu sobie" - brzmi fragment apelu.
Podpisuje się pod tym wirusolog profesor Krzysztof Pyrć. Ubolewa on nad tym, że pod koniec sierpnia nie podjęto żadnych kroków, by falę zmniejszyć.
- Wydaje się, że wszyscy zaakceptowaliśmy to, że po prostu ludzie będą umierać - mówi profesor Krzysztof Pyrć, wirusolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Małopolskiego Centrum Biotechnologii.
Z wnioskami ekspertów z PAN zgadza się były główny inspektor sanitarny. Działania władz w walce z epidemią nazwał fikcją. - U nas w kraju nie robi się nic. Bo to, o czym się mówi, że "będziemy egzekwować maseczki", a sztandarowym pomysłem to jest, że będzie ochrona w galeriach handlowych to sprawdzać. Przecież to jest wszystko fikcja - uważa doktor Andrzej Trybusz, były główny inspektor sanitarny.
Ministerstwo: łóżek nie zabraknie
Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że w całej Europie liczba zgonów w ciągu ostatniego tygodnia wzrosła aż o 10 procent. Ze wzrostami zakażeń borykają się między innymi Niemcy i Holandia, której władze planują od soboty wprowadzić częściowy lockdown: sklepy i restauracje będą wcześniej zamykane, a niezaszczepionym zostanie ograniczony dostęp do miejsc publicznych. - Byłem już zmęczony pracą z domu, siedzeniem przed laptopem, więc nie cieszy mnie perspektywa kolejnego lockdownu - mówi jeden z mieszkańców miasta Haarlem w Holandii.
Co do miejsc w szpitalach w Polsce - Ministerstwo Zdrowia uspokaja, że ich nie zabraknie, choć się szybko zapełniają. - Z dnia na dzień przybywa po kilkaset łóżek w systemie - podaje Wojciech Andrusiewicz.
- Każde zwiększenie liczby łózek covidowych, nie czarujmy się, to jest zabranie łóżka dla pacjenta niecovidowego. Dlatego, że system opieki zdrowotnej w Polsce nie jest z gumy i każde przekształcenie powoduje inne dramaty - przypomina doktor habilitowany Jerzy Jaroszewicz, kierownik Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego i Hepatologii w Szpitalu Specjalistycznym numer 1 w Bytomiu.
Autor: Renata Kijowska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24