Potworny pożar w chojnickim hospicjum. Strażacy robili co mogli i chorych wynosili razem z łóżkami, ale nie udało im się uratować wszystkich. Cztery osoby nie żyją, ponad 20 jest poszkodowanych. Śledztwo w sprawie pożaru prowadzi prokuratura.
Przykuci do łóżek i inwalidzkich wózków, zaskoczeni we śnie, zdezorientowani w ciemnościach, zziębnięci i przestraszeni. Pacjenci hospicjum, którzy znajdują się u kresu życia, musieli walczyć o życie.
Pożar w hospicjum w Chojnicach na Pomorzu wybuchł w środku nocy. Gdy kilka minut po godzinie trzeciej pracownice placówki zaalarmowały policjantów i strażaków, ogień szalał w jednej z sal, a gryzący dym wypełniał cały budynek.
W wyniku tego tragicznego w skutkach zdarzenia zginęły cztery osoby.
"To było wynikiem stresu"
Ewakuację zaczęli dwaj policjanci, którzy dotarli pierwsi na miejsce. Wraz ze strażakami wynosili chorych na zewnątrz. Na rękach, na wózkach i w łóżkach.
Do szpitali w Chojnicach i Człuchowie, poza dwoma policjantami i dwiema pracownicami, trafiło 20 pensjonariuszy hospicjum. Ich stan lekarze oceniają jako stabilny. Pacjenci byli wychłodzeni i podtruci dymem, bo nie mogli wyjść z budynku zanim strażacy nie wyważyli drzwi.
- Część osób była wyprowadzona na taki ganek przed wyjściem głównym, ale niestety te drzwi główne były zamknięte i dalej te osoby nie mogły się same ewakuować, czy nie mogły być ewakuowane przez te panie - wyjaśnia nadbryg. Tomasz Komoszyński z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku.
- To pewnie bardziej był wynik szoku, który przeżyły, niż nieumiejętności otworzenia drzwi - tłumaczy Barbara Bonna, prezes Fundacji Palium, która prowadzi hospicjum w Chojnicach.
Nie było czujników dymu
Na miejscu pożaru cały dzień pracowali biegli z zakresu pożarnictwa. Przypuszczają, że pożar wybuchł w pomieszczeniu zajmowanym przez 64-letniego pensjonariusza. Mężczyzna palił papierosy i to prawdopodobnie niedopałkiem zaprószył ogień. Sam zginął.
- Z naszych ustaleń, na chwilę obecną, wynika, że to jeden z dwóch pacjentów, tak zwanych chodzących był, więc przemieszczał się i palił tytoń - mówi Mirosław Orłowski z Prokuratury Rejonowej w Chojnicach.
Prokuratura przegląda monitoring z budynku, sprawdza też zabezpieczenia przeciwpożarowe hospicjum. Na miejscu miały być gaśnice, nie było za to czujek alarmujących o ogniu i dymie.
- Teoretycznie nie musieliśmy ich mieć. To kosztowało, więc na czymś chcieliśmy oszczędzić i teraz bardzo tego żałuję - opowiada Barbara Bonna.
Żałoba w mieście
W Chojnicach ogłoszono żałobę, która potrwa do środy. Odwołano koncerty noworoczne i orszak Trzech Króli. Za ofiary pożaru modlono się na specjalnej mszy świętej.
- Nie wyobrażam sobie, żebyśmy uczestniczyli w czymś innym, jak tylko w tym, żeby nieść pomoc tym ludziom, których ta tragedia dotknęła - przekonuje Arseniusz Finster, burmistrz Chojnic.
Narodowy Fundusz Zdrowia zadeklarował, że do czasu ponownego otwarcia hospicjum wszystkim chorym zapewni miejsca w innych placówkach.
Autor: Jan Błaszkowski / Źródło: Fakty TVN