Nieuprzejmości, wulgaryzmy i kpiny. Mieszkaniec Krakowa stracił przytomność, a ratownicy medyczni w karetce stroili sobie z niego żarty. Pan Jerzy twierdzi, że najpierw został źle potraktowany przez policjantów, gdy zwrócił im uwagę, że stoją w niedozwolonym miejscu, a potem jeszcze gorzej przez medyków w karetce, gdy zemdlał. Wszystko nagrało się na dyktafon w telefonie komórkowym.
Policja stała na chodniku, choć - jak twierdzi pan Jerzy - stać nie powinna. - Panowie tam stają po to, żeby łapać ludzi, którzy przechodzą przez ulicę na zakupy do sklepu - twierdzi. Jerzy Śliwa też robił zakupy. Po drodze zwrócił funkcjonariuszom uwagę, że zaparkowali radiowóz w niedozwolonym miejscu. I to był początek jego kłopotów. Policja uznała, że pan Jerzy sam przepisy złamał.
- Przechodził w miejscu niedozwolonym. Pieszy odmówił podania danych osobowych, nie miał dokumentu przy sobie. Próbował oddalić się od policjantów z tego miejsca, lekceważył policjantów, był arogancki - mówi mł. insp. Sebastian Gleń z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
"Takiś pan głupi, że nie do wiary"
Mężczyzna został przewieziony na komisariat, a tam padły słowa, których się nie spodziewał. "Takiś pan stary, a takiś pan głupi, że nie do wiary" - słychać na nagraniu wykonanym przez pana Jerzego. "Zachowujesz się pan jak szczyl z osiedla" - dodał policjant.
- Przez chwilę wydawało mi się, że ja źle słyszę. Wydawało mi się, że powiedział "szczur", ale okazało się, że powiedział "szczyl" - mówi pan Jerzy.
Mężczyzna jest mediatorem i wykładowcą. Według policji, jego interwencja nie była jednak konieczna, bo na chodniku radiowozem stać mogli. - Wykonywali tam wcześniej czynności w stosunku do innego uczestnika ruchu drogowego i zatrzymanie w tamtym miejscu było jak najbardziej uzasadnione, wynikało z potrzeb służby, a radiowóz miał włączone niebieskie sygnały - podkreśla mł. insp. Gleń. Sprawę zachowania funkcjonariuszy wyjaśniają przełożeni.
"Niezgodne z kodeksem etyki"
Ala ta historia ma swój ciąg dalszy. Na posterunku pan Jerzy zemdlał. Jak mówi - być możne z nerwów. Mężczyzna twierdzi, że w karetce - zamiast troskliwej opieki - usłyszał żarty.
"Dobra, koleżko! Kończymy tę zabawę!" - mówi ratownik na nagraniu wykonanym przez pana Jerzego. Wcześniej było słychać jęki mężczyzny. "Nie płacz, kiedy odjadę..." - zaczął śpiewać ratownik.
Później, na izbie przyjęć, padły wulgaryzmy. "Dobra, dawaj go, k***a! Dawaj go, k***a, na przyczepy" - mówił ratownik.
- Jeżeli tak są traktowane osoby, które tam przyjeżdżają, to naprawdę jest to zadziwiające - komentuje pan Jerzy.
Według krakowskiego pogotowia, mężczyzna został objęty należytą opieką medyczną, a przekleństwa nie były kierowane do pacjenta. Ale za zachowanie jednego ze swoich ratowników chcą przeprosić.
- Ten pracownik zostanie najprawdopodobniej ukarany, ponieważ jego zachowanie było nie tylko niekulturalne, niewłaściwie, ale również niezgodne z kodeksem etyki - zapewnia Joanna Sieradzka, rzecznik prasowy Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego.
Pan Jerzy żalu do ratowników nie kryje, a policjantów chce oskarżyć o znieważenie. - Nie ma we mnie żadnej żądzy zemsty, tylko rzeczywiście jestem zmartwiony, że w taki sposób traktuje się ludzi i może czas najwyższy, żeby ktoś zwrócił na to uwagę - mówi.
Autor: Aneta Regulska / Źródło: Fakty w Południe
Źródło zdjęcia głównego: tvn24