Ludzie mieszkający na wschodzie Ukrainy, obok samozwańczych republik, boją się, że Rosja Putina - mimo swoich słabości - jest wojskową potęgą i może znowu uderzyć. Rosja od ośmiu lat podsyca płomień wojny w Donbasie. Teraz Władimir Putin zbiera siły, co może zapowiadać kolejne uderzenie.
Podziurawione od kul bramy i pozawalane od pocisków budynki - we wsi Zajcewe w Donbasie ślady rosyjsko-ukraińskiego konfliktu widać na każdym kroku. Wieś leży na linii podziału między prorosyjskimi separatystami a ukraińską armią. Po ostrzałach z ostatnich ośmiu lat miejscowość zamieniła się w ruinę. Większość ludzi uciekła, a garstka, która została, nie widzi sensu w naprawianiu własnych domów, bo w każdej chwili tuż za rogiem znów może być wojna.
- Ci, którzy tu nie mieszkają, którzy tego nie doświadczają, nigdy nie pojmą, jak wygląda życie, kiedy każdego dnia, o każdej godzinie i w każdej minucie obok domu może dojść do ataku - opowiada Tatiana, mieszkanka wsi.
Mieszkańcy na własne oczy widzieli najcięższe, krwawe walki i boją się rosyjskich gróźb inwazji na Ukrainę. Chcą świętego spokoju, ale mają poczucie, że dojdzie do jakiejś formy agresji. - Wielkiej wojny nie będzie, bo sojusze i uzbrojenie nie sprzyjają prowadzeniu wojny, ale coś wybuchnie. Jesteśmy bardzo zmęczeni takim życiem - dodaje Tatiana.
Reakcja Zachodu
Szef Pentagonu uważa, że konfliktu zbrojnego ciągle można uniknąć na drodze dyplomacji, ale już wiadomo, że Rosja osiągnęła zdolność bojową do ofensywy, którą wcale nie muszą być starcia na froncie. - Rosja od miesięcy rozmieszcza siły na Krymie, przy granicy z Ukrainą i na Białorusi. Nie sądzimy, że prezydent Putin podjął ostateczną decyzję o użyciu tych sił, ale już ma tę zdolność. Są różne możliwość rozwoju sytuacji, jak zajmowanie miast i znaczących terytoriów, czy prowokacyjna polityka uznania separatystycznych terytoriów - wyjaśnia Lloyd Austin, sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych.
Różne scenariusze kryzysu - jak cyberatak, zamach stanu czy sabotaż - dopuszcza też NATO. W razie potrzeby Sojusz jest gotowy zwiększyć liczbę żołnierzy na wschodniej flance, ale na Ukrainę ich nie wyśle. - Robimy trzy rzeczy: wysyłamy komunikat o surowych sankcjach za ewentualną inwazję, praktycznie wspieramy Ukrainę i potwierdzamy niezachwiane zobowiązanie do wspólnej obrony wszystkim sojusznikom NATO - wylicza Jens Stoltenberg, sekretarz generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Na wypadek konieczności wsparcia NATO Amerykanie podnieśli gotowość swoich wojsk. Prezydent Joe Biden później dodał, że w najbliższym czasie rozmieści w Europie niewielkie siły amerykańskie. Podczas, kiedy Zachód czeka aż Kreml ustosunkuje się do odpowiedzi na żądane przez Moskwę tak zwane gwarancje bezpieczeństwa, prezydent Putin ze swoimi doradcami kreśli nowy projekt rosyjskiej polityki zagranicznej. - Ministerstwo Spraw Zagranicznych wzięło pod uwagę wszystkie ostatnie zmiany, jakie zaszły na świecie. W tym te, które nastąpiły w ostatnich pięciu latach - przekonuje Putin.
Apel Ukrainy
Po tym jak z rosyjskim przywódcą rozmawiał prezydent Francji, skontaktował się z nim prezydent Ukrainy. Wołodymyr Zełenski nalegał na utrzymywanie spotkań i rozmów, bo uważa, że to zmniejsza ryzyko eskalacji. Jednak nieco wcześniej przekazał też, że nie życzy sobie kolejnych ostrzeżeń od Zachodu przed atakiem, które w kraju mają siać panikę i odbijać się na kulejącej gospodarce.
- W polityce trzeba zachować równowagę. Nie mam wpływu na przekaz w wolnych mediach, ale chcę powiedzieć dziennikarzom, że jeśli chcecie poznać sytuację, to przyjedźcie do Kijowa. Czy po naszych ulicach jeżdżą czołgi? Nie. Ale kiedy zaglądam do mediów, mam wrażenie, że jeżdżą - zaapelował Wołodymyr Zełenski.
Autor: Paula Praszkiewicz / Źródło: Fakty po południu