Na Wigrach, jednym z największych polskich jezior, nie będzie ani jednego sezonowego ratownika. Turyści mogą liczyć tylko na WOPR, ale gdy ktoś tonie, to czas jest sprawą życia i śmierci. Trwają upały, idą wakacje, a ratowników brak, bo chętnych niewielu. Odpowiedzialność duża, a zarobki niewielkie.
Wakacje u progu, kolejna fala upałów już w weekend, a zakaz kąpieli nie dotyczy tylko łabędzi i kaczek. Nie było odpowiednich pieniędzy, więc nie ma nad Wigrami ratowników i nie ma mowy o bezpiecznej kąpieli.
- To jest fajne miejsce, fajny widok. Dużo turystów przyjeżdża. Nie tylko z Suwałk, ale i z całej Polski. Ratownicy moim zdaniem powinni tutaj być. Tym bardziej, że tu strasznie dużo dzieci zawsze jest - uważa Krystyna Pietrewicz, turystka z Suwałk.
Suwalski WOPR ostrzega, że samo sobie w sezonie nie poradzi. - Długość jeziora ma 17 kilometrów, a linii brzegowej 72 kilometry. Tych punktów jest bardzo dużo i nie jesteśmy w stanie być wszędzie w każdej chwili - mówi Mirosław Zajko z suwalskiego WOPR-u.
Zachodniopomorskie WOPR zdołało na styk zapewnić ratowników na większość kąpielisk. Udało się skusić podwyżką stawek do 3,5 tysiąca złotych na rękę, plus zakwaterowanie i wyżywienie.
- W pozostałych miejscach nasze oferty okazały się nieatrakcyjne. Gminy znajdowały tańsze rozwiązania. Czy lepsze, sezon pokaże - tłumaczy Apoloniusz Kurylczyk z Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w województwie zachodniopomorskim.
Nadal szukają ratowników między innymi Międzyzdroje, Stepnica, Ińsko. Problem z zabezpieczeniem pełnego składu ratowników na kąpieliskach ma w sierpniu Sopot. Kadrowe braki są też w Poznaniu.
Na Zachodzie jest łatwiej
- Nie ma co ukrywać, że porównywalne, albo dużo, dużo większe wynagrodzenie można otrzymać w jakimś magazynie, w punktach gastronomicznych latem, czy innych pracach dorywczych - uważa Marek Frąckowiak z wielkopolskiego WOPR-u.
31 dni pracy w miesiącu za około 2,5 tysiąca złotych nie kusi. Pierwszy miesiąc, dla świeżo upieczonego ratownika, to właściwie nie zarabianie, ale odrabianie. Kurs kosztuje 1200 złotych, szkolenie z pierwszej pomocy medycznej to 500 złotych, a kurs na sternika, by ratownik mógł pływać motorówką, to kolejnych 700 złotych. Po miesiącu pracy w sezonie, w kieszeni zostają grosze. Ale nie tylko zarobki są problemem.
- Mówimy tutaj o sprzęcie, o pomieszczeniach socjalnych. Mamy wciąż sygnały, że jest to traktowane bardzo po macoszemu - mówi Jarosław Zwierzyna ze śląskiego WOPR-u.
Dlatego w sezonie łatwiej o polskiego ratownika gdzieś na zachodnioeuropejskich plażach. Tam zarabiają oni dużo więcej. Nie ma również problemów z dyscypliną plażowiczów, czyli nadużywaniem alkoholu, narkotyków i pretensji niemal o wszystko.
W 2018 roku z powodu braku ratowników na polskich plażach i kąpieliskach interweniował Rzecznik Praw Obywatelskich. W 2019 roku alarmujące sygnały jeszcze do rzecznika nie dotarły, ale trzyma on rękę na pulsie. W 2019 roku utopiło się już prawie 150 osób.
Autor: Marzanna Zielińska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24