Bohaterowie pierwszej linii frontu. Nie ma w tym określeniu przesady, bo ich służba w czasie walki z żywiołem wymaga odwagi i poświęcenia - i wiąże się z realnym ryzykiem. Ratują, ewakuują, zabezpieczają i jeszcze długo nie będą mogli odpocząć.
Ramię w ramię bez względu na kolor noszonego munduru. Strażacy i żołnierze razem wobec żywiołu. I - tak jak w Kuźni Raciborskiej - nie tylko budują wał wzdłuż rzeki Rudki, by chronić mieszkańców, ale też przygotowują ich na najgorsze.
- Szykujemy się naprawdę na wielką wodę i to są te pesymistyczne warianty - mówi starszy brygadier Jarosław Ceglarek z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu.
Wojsko dopłynie tam, gdzie nikt nie dotrze. Śmigłowce non stop w ruchu
To strażacy muszą nie tylko stawić czoła wielkiej wodzie, ale też trudnym wyborom - kogo i gdzie ratować w pierwszej kolejności. Sytuacja jest poważna i dlatego strażacy są wszędzie. Sypią wały, umacniają zapory, pompują wodę i z pierwszej linii schodzą ostatni. Dopiero wtedy, gdy - tak jak w Kłodzku - woda zagraża ich życiu.
- Zabezpieczali wały, ale tutaj to nie wystarczyło. Po prostu te wały zostały przerwane i woda się przedostała - przekazuje kapitan Krystian Kot z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Kłodzku.
Potem wracają na zalane tereny, bo tam wciąż czekają na ich pomoc. Na łodziach i pontonach strażacy ewakuują mieszkańców, dowożą żywność i - tak jak w zalanych Czechowicach-Dziedzicach, gdy przestały działać telefony i internet - po prostu są pływającymi kurierami.
- Jak docierają do nas sygnały, to albo dowozimy coś, albo tych mieszkańców ewakuujemy - mówi brygadier Piotr Midor z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bielsku-Białej.
Żołnierze dopłyną tam, gdzie nikt inny nie dotrze.
Na Dolnym Śląsku to 50 terytorialsów na pierwszej linii i 500 w odwodzie. - Mamy żołnierzy na miejscu powołanych, to czas reakcji w dowolne miejsce w województwie jest do godziny czasu - informuje pułkownik Paweł Piątkowski z 13 Śląskiej Brygady Obrony Terytorialnej.
Do tego śmigłowce - 24 maszyny wojskowe i policyjne. Non stop w ruchu tam, gdzie już nie tylko nie da się dojechać, ale i nawet dopłynąć.
- Jesteśmy wszędzie tam, gdzie nasza pomoc jest potrzebna - mówi podkomisarz Przemysław Ratajczyk z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
Policjanci pilnują opuszczonego dobytku
Policjanci zabezpieczają zamknięte drogi i pilnują opuszczonego dobytku, by powodzianie mieli do czego wracać.
- Pojawiły się osoby, które chciały skorzystać z ludzkiej tragedii. Pojawiły się próby kradzieży i włamań do pomieszczeń - informuje Michał Tułacz ze Straży Miejskiej w Kłodzku.
Nie liczą godzin w służbie - strażacy zawodowcy i druhowie ochotnicy. Wszyscy są potrzebni. Dopóki wciąż ktoś czeka na pomoc - jadą, płyną, lecą.
- Wszyscy przemoczeni, oczywiście, w takich warunkach da się kilka godzin pracować, później nastąpiła wymiana tej kompanii - mówi starszy kapitan Dariusz Pryga z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Nysie.
Z całego kraju zjeżdżają strażacy, by wesprzeć kolegów ze Śląska i Opolszczyzny. Zmobilizowano też ratowników WOPR. Gdyby nie ich specjalistyczny skuter wodny, nie dałoby się uratować czteroosobowej rodziny odciętej od świata.
- Był taki wysoki nurt, że to groziło ratownikom i tylko właśnie ratownicy na skuterach dali radę - relacjonuje Jarosław Białochwałek z Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Nysie.
Na pomoc ruszyli nawet specjaliści od akcji ratunkowych na Bałtyku. Ratownicy morscy - tym razem na wodach słodkich.
- Tak samo możemy ewakuować ludzi samochodem. Brodzenie auta jest do wysokości 1,20 metra - mówi Bartłomiej Krawczyński z Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Kołobrzegu.
Gdy woda opada i zaczyna się sprzątanie, mundurowi pozostają na służbie.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: PAP/kpt. Łukasz Nowak