W całej Polsce trwają zbiórki darów i pieniędzy dla ofiar nawałnic. Wśród wolontariuszy znaleźć można nawet tych, którzy poświęcili swoje urlopy. Jadą na miejsce i przyznają, że tam brakuje wszystkiego.
W całej Polsce trwa pełna mobilizacja. W Łodzi ludzie dają co mogą, ile mogą i tak szybko, jak tylko to możliwe. Łódzcy strażnicy miejscy posegregowali dary i w swoim wolnym czasie dowieźli je tam, gdzie trzeba. - Woda, produkty spożywcze, napoje izotoniczne, środki czystości, olej do pił łańcuchowych i paliwo - wymieniał Piotr Czyżewski ze straży miejskiej w Łodzi.
To moment, w którym poszkodowanym naprawdę przyda się wszystko. Grupa ratowników z Łomży zbiera łopaty na równi z kawą, bo jak jest sprzęt, to trzeba mieć siłę, by go używać. Akcjom zorganizowanym, takim jak na przykład zbiórka pieniędzy podczas Top of The Top Sopot Festival, towarzyszą gesty spontaniczne.
Pomagają jakkolwiek mogą
Internautów bardzo poruszyła historia spod Chojnic o pilarzu-ochotniku, który napełniał paliwem bańki. Tankujący obok kierowca zapytał, po co komu tyle paliwa, a kiedy usłyszał - za wszystko zapłacił. - Nie chciał się przedstawić. Powiedział tylko "powodzenia" i "do widzenia" - napisał pilarz na portalu społecznościowym.
Wolontariusze myślą o wszystkim i o wszystkich. Przywożą karmę dla zwierząt, bo niejedno z nich jest bardzo głodne. - Od rana odwiedziłyśmy chyba 3 czy 4 gospodarstwa, opróżniłyśmy trochę bagażnik - mówiła Katarzyna Pierzchała, wolontariuszka z Warszawy. Brakuje też paszy dla zwierząt gospodarskich
"Na żywo to wygląda całkiem inaczej"
Oprócz chleba czy cegieł, w wielu miejscach równie ważnymi darami będą czas, siła i chęci. Pomagający zakasują rękawy i z zapałem biorą się do pracy. - Są tu uczniowie naszej szkoły średniej, są pracownicy więzienia, ale także zwykli obywatele, którzy chcą nieść pomoc drugiemu człowiekowi - mówił ksiądz Paweł Byczkowski z parafii pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Czarnem. Niektórzy poświęcili swój bezpłatny urlop, by tu przyjechać i pomóc. - Na żywo to wygląda całkiem inaczej. Ludzie są tak zdesperowani, że nawet już chyba nie płaczą - mówił wolontariusz Dariusz Śmigiel.
- Wkurza to, że pomoc, która miała dojść szybko, te 6 tysięcy złotych, wpłynęła dopiero po tygodniu, a za blachę chcieli zaliczkę na już - mówi Piotr Cynkar, mieszkaniec Wielowiczek. - Był przedstawiciel z gminy, rzeczoznawca i zrobił to bardzo solidnie. Jesteśmy bardzo zadowoleni, ale nikt z PZU nie zna opiekuna prowadzącego moją sprawę - opowiada Grażyna Lutowska, także mieszkanka Wielowiczek.
Zwykli ludzie wyprzedzają i urzędników i ministrów.
Autor: Marzanna Zielińska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN