Tomasz Komenda po 18 latach spędzonych za kratami za zbrodnię, której najprawdopodobniej nie popełnił. Kto zatem i gdzie popełnił błąd? Śledztwo w tej sprawie prowadzi łódzka prokuratura.
Historia Tomasza Komendy nigdy nie powinna się zdarzyć. Jego dramat stał się jedną z głośniejszych spraw w polskim wymiarze sprawiedliwości. W tej historii dramatyczne są też zaniedbania śledczych i policji.
- Doszło do poważnego popełnienia błędów na etapie prowadzonego śledztwa, zwłaszcza gromadzenia materiału dowodowego - stwierdził Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny
Błędy popełniono także na etapie oceny i weryfikacji przez śledczych zgromadzonego materiału.
18 lat temu Tomasz Komenda został skazany na ćwierć wieku wiezienia za zabójstwo i zgwałcenie 15-letniej dziewczyny. Biegli stwierdzili, że jego materiał genetyczny pasuje do próbek zebranych na miejscu zbrodni. Tyle, że wyniki tych badan były niedokładne, zbieżne z kodem DNA wielu innych osób.
Łańcuch zaniedbań
- Na miejscu zbrodni została znaleziona czapka. Psy pokazywały, że ta czapka należy do Tomasza Komendy. Dzisiaj prokuratura mówi, że ta czapka należy do zupełnie innej osoby - mówi Ewa Szymecka, pełnomocnik rodziny ofiary.
- Dodatkową rzeczą był fakt, że Tomek się przyznał, ale nie do gwałtu i morderstwa. Tylko do tego, że był w Miłoszycach i odbył w pobliskim lesie stosunek z jakąś dziewczyną. Policja to wszystko dopasowała, zebrała i powstał akt oskarżenia - tłumaczy Grzegorz Głuszak, dziennikarz "Superwizjera" i "Uwagi!" TVN.
Tę sprawę przez lata prowadziło aż pięciu prokuratorów i kilkunastu policjantów. Nikt nie zlecał dodatkowych badań biologicznych, ani nie sprawdził, że w trakcie sylwestrowej nocy, kiedy zgwałcono i zamordowano 15-letnią Małgorzatę, Tomasz Komenda nie miał żadnej możliwości, by dostać się do podwrocławskiej miejscowości, gdzie doszło do zbrodni. Nie było połączeń autobusowych, on sam był w innym miejscu ze znajomymi na imprezie.
Mimo, że 12 osób dało mu alibi, śledczy nadal widzieli w nim podejrzanego. W nim i tylko w nim.
"Kardynalne nawet błędy"
- Skazany miał zarzut, że działa wspólnie i w porozumieniu z innymi nieustalonymi sprawcami. Ale to postępowanie, które było wyłączone w przedmiocie działania z innymi, nieustalonymi osobami zostało umorzone wobec niewykrycia sprawców - tłumaczy Daniel Maj, pełnomocnik Tomasza Komendy.
Sam Komenda przed sądem nigdy nie przyznał się do winy. Jak mówi, jego zeznanie, że był feralnej nocy w Miłoszycach, zostało na nim wymuszone. Miał być bity na komisariacie.
- Tak mnie bili, że nawet bym się przyznał do strzelania do papieża - mówił w 2006 roku Tomasz Komenda.
Poczałkowo śledczy oskarżyli go tylko o gwałt. Później również o zabójstwo. Pierwszy wyrok jaki usłyszał to 15 lat więzienia. W sądzie apelacyjnym skończyło się na 25 latach.
Teraz łódzka prokuratura ma sprawdzić, czy to śledztwo było prowadzone prawidłowo.
- W postępowaniu będziemy sprawdzać, czy można mówić o niedopełnieniu obowiązków, przekroczeniu uprawnień. Jeśli tak, to przez kogo konkretnie - informuje Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
- Wiele wskazuje na to, że były tam kardynalne nawet błędy - powiedział w trakcie audycji "Gość Radia Zet" nadinsp. Jarosław Szymczyk, komendant główny policji.
Śledczy, którzy decydowali o losach Tomasza Komendy nie chcą rozmawiać przed kamerą. Jeden z nich w rozmowie telefonicznej z "Faktami" stwierdził jedynie, że bazując na tamtych dowodach "dziś postąpiłby by tak samo".
Sam Tomasz Komenda czeka na decyzję Sadu Najwyższego, do którego wpłynął wniosek o jego uniewinnienie.
Autor: Dariusz Prosiecki / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24