Pokonać strach i cztery kilometry. Częściowo pod wodą. Miejscami - przez wąskie kominy. W asyście i pod opieką doświadczonych nurków. Ale nawet dla nich te warunki są ekstremalnie trudne. Jak wygląda droga ze skalnego piekła na wolność?
To była niezwykle trudna i skomplikowana operacja. Cztery kilometry - to odległość od miejsca odnalezienia chłopców do wyjścia z jaskini. Korytarze zalane wodą, wąskie przejścia i błoto.
Odcinek pierwszy, te trzysta-czterysta metrów do półki skalnej Pattaya Beach, jest jeszcze w miarę szeroki. Częściowo udało się stąd wypompować wodę i ten dystans chłopcy mogli pokonywać, nie będąc cały czas pod wodą.
Odcinki: drugi - do rozgałęzienia jaskini o nazwie Węzeł Mnicha - i trzeci - do bazy ratowniczej - są najtrudniejsze. To właśnie tu są zalane groty, strome uskoki, krytyczne zaciski. W tych węższych i głębszych partiach ratownicy często jeden metr musieli pokonywać przez około pół godziny. Najwęższe zaciski mają wysokość około pół metra.
Około 700 metrów od wejścia do jaskini jest baza ratownicza. Tu nurkowie mogą wymienić butle, a chłopcy - odpocząć.
Oddychanie to podstawa
Cała operacja to walka z czasem i walka o to, by wszyscy uwięzieni w jaskini wyszli z tej operacji cało.
- Największy problem to jest rzeczywiście liczba tych zacisków. Bardzo łatwo uszkodzić sprzęt, trzeba mieć awaryjny - mówi Łukasz Nowak, nurek i podróżnik.
To właśnie zaciski - wąskie szczeliny, które są zalane wodą - są najtrudniejszym elementem tej akcji. W tych miejscach ratownicy muszą niekiedy ściągać z pleców butle z tlenem.
Najważniejsze, jak mówią eksperci, by każdy z chłopców znał plan ewakuacji i podstawy oddychania pod wodą. Dlatego komandosi i ratownicy, którzy do nich dotarli, przez kilka ostatnich dni zapoznawali ich z zasadami działania sprzętu.
- Nikt tych chłopaków nie uczył nurkować. Nikt im nie przekazywał całej olbrzymiej wiedzy, jaka jest potrzebna do bezpiecznego nurkowania. Oswajano ich raczej ze sprzętem do oddychania pod wodą. Możliwie najmniej ich uczyli - tłumaczy Maciej Cepin, instruktor nurkowania i ratownik WOPR.
Dwóch nurków na jednego chłopca
Według ekspertów jako pierwsi byli wyprowadzani chłopcy, którzy są w najlepszej kondycji fizycznej i psychicznej. Każdy z nich miał jednego ratownika obok siebie lub, w węższych miejscach, tuż przed sobą. Za nimi szedł lub płynął drugi ratownik - on ich asekurował. Chłopcy płynęli w maskach pełnotwarzowych, ale bez butli z tlenem - tlen pobierali za pomocą przewodu z butli ratownika przed nimi. Pokonując dystans 4 kilometrów, około trzech godzin spędzili pod wodą.
- Od ratowników będzie wymagana bardzo wysoka umiejętność, bo oni będą musieli za nich (chłopców - przyp. red.) wszystko robić. Ale tak naprawdę oni muszą dać się przeprowadzić. To jest coś, co zawsze pod wodą jest pewnym problemem - mówi nurek Maciej Curzydło.
Według ekspertów ratownicy i ewakuowani muszą pokonywać pod wodą zalane korytarze średnio o długości około stu metrów każdy. Na szczęście w tych ekstremalnie trudnych warunkach mają miejsca, w których na chwilę mogą się zatrzymać i odpocząć.
Autor: Dariusz Prosiecki / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Royal Thai Navy | PAP/EPA