17-miesięczny Maksymilian zmarł kilkanaście godzin po wizycie w szpitalu w Pucku. Chłopiec miał trudności z oddychaniem i podano mu zastrzyk, po którym jego stan miał się poprawić. Dziecko jednak zmarło. Okoliczności tej śmierci ma wyjaśnić prokuratorskie śledztwo.
To były jego pierwsze wakacje. Pod koniec pobytu w Jastrzębiej Górze 17-miesięczny Maksymilian dostał kataru, niedługo później zaczął ciężko oddychać.
- Przytulałam go do siebie i pod dotykiem zaczęłam wyczuwać takie dziwne rzężenie. To było coś bardzo niepokojącego, ponieważ Maksio nigdy tak nie oddychał. U niego nie było problemów ze zdrowiem - opowiada Maja Marusiak, mama Maksymiliana.
Rodzice chłopca wszędzie szukali pomocy - dzwonili do szpitali i na numery alarmowe. W końcu przekierowano ich do lekarza dyżurnego w puckim szpitalu.
- Niestety pod żadnym z (numerów - przyp. red.) telefonów, które znalazłem, nikt nie odpowiadał. Albo było już po godzinach pracy, albo takie telefony nie istniały - wspomina tata chłopca Mariusz Panek.
Zastrzyk miał ułatwić oddychanie
Rodzice Maksa zdecydowali, że sami pojadą do szpitala w Pucku. Po wypełnieniu ankiety dotyczącej koronawirusa zostali przyjęci.
- Pani doktor poleciła podciągnąć do góry koszulkę, zbadała dziecko stetoskopem, ale to było takie dotknięcie dziecka trzy razy. Uspokoiła mnie, bo powiedziała, że ona nic niepokojącego nie słyszy, żadnego oddechu - relacjonuje mama Maksymiliana.
Lekarka nie zleciła żadnych badań. Zamiast tego zaproponowała podanie zastrzyku.
- Nie podała mi nazwy tego zastrzyku, natomiast powiedziała, że to będzie zastrzyk, który ułatwi (dziecku - przyp. red.) oddychanie. Nie zapytała mnie o to, czy dziecko jest na coś uczulone, nie zapytała o wagę dziecka - mówi mama Maksa.
Jednocześnie pani Maja dodaje, że zapytała lekarkę, czy dziecko będzie mogło oddychać, "bo przed nimi długa droga". W odpowiedzi usłyszała, że "zastrzyk ułatwi oddychanie".
Sprawę bada prokuratura
Do domu w Łańcucie rodzina dotarła nad ranem. Około godziny 9 Maksymilian przestał oddychać.
- Maja zaczęła reanimację, ja złapałem od razu telefon i zadzwoniłem na 112. Przyjechała na początku jedna karetka pogotowia z Łańcuta. Następnie po jakimś czasie z Rzeszowa z lekarzem - wspomina tata Maksymiliana.
Po ponadgodzinnej reanimacji dziecko zmarło. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie narażenia Maksymiliana na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia przez lekarkę i nieumyślnego spowodowania śmierci.
- Dla ustalenia przyczyny zgonu niezbędne jest przeprowadzenie dodatkowych badań specjalistycznych, w szczególności badań histopatologicznych - wyjaśnia prokurator rejonowy w Łańcucie Marek Jękot.
Dokładną przyczynę śmierci Maksymiliana ma wyjaśnić sekcja zwłok.
Autor: Paula Przetakowska / Źródło: Fakty po południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne