Nie ma zgody rządzącej partii, więc nie będzie testów na koronawirusa dla pracowników ochrony zdrowia. Medycy są najbardziej narażeni na zakażenia, więc opozycja wprowadziła w Senacie poprawkę, by byli testowani raz w tygodniu. Jednak w nocy z czwartku na piątek Sejm, głosami posłów PiS, poprawkę odrzucił.
NFZ prowadzi całodobową infolinię (800 190 590) udzielającą informacji o postępowaniu w sytuacji podejrzenia zakażenia koronawirusem.
Koronawirus SARS-CoV-2: objawy, statystyki, jak rozprzestrzenia się epidemia - czytaj raport specjalny tvn24.pl
Poprawka, dotycząca przeprowadzania testów na obecność koronawirusa u wszystkich pracowników ochrony zdrowia, została zgłoszona przez Senat do ustaw dotyczącej pakietu antykryzysowego i była bardzo oczekiwana przez personel medyczny. To właśnie dzięki niej medycy nie musieliby tak długo przebywać na kwarantannie, a wiele oddziałów szpitalnych nie zostałoby sparaliżowanych.
Jednak głosami posłów Prawa i Sprawiedliwości poprawka ta została odrzucona. - To jest śmianie się w twarz milionom ludzi, którzy dzisiaj czekają na pomoc - skomentował poseł Borys Budka z Koalicji Obywatelskiej, Platformy Obywatelskiej.
- Nie potrafię zrozumieć intencji członków PiS-u, którzy odrzucają tak absolutnie pożyteczne poprawki - dodał marszałek Senatu Tomasz Grodzki, z Koalicji Obywatelskiej, Platformy Obywatelskiej.
Co stanowi problem?
Trudno to zrozumieć, tym bardziej, że rząd w tej sprawie ma podobny pogląd jak opozycja. W obu obozach politycznych jest zgoda, że pracownicy medyczni, którzy mieli styczność z osobami podejrzanymi o zakażenie koronawirusem, powinni być poddawani testom.
- Jeśli personel medyczny jest podejrzany o kontakt z osobą zakażoną, jest to od razu wskazanie do przeprowadzenia testów. I to jest wskazanie z Ministerstwa Zdrowia - mówił Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.
Skoro takie zalecenia rekomenduje resort zdrowia, możemy zapytać - o co w tym chodzi? Odpowiedź jest prosta - chodzi o szczegóły. Opozycja chce, żeby pielęgniarki, lekarze, ratownicy i salowe testy przechodzili często, co tydzień. Zatem testów należałoby wykonywać wielokrotnie więcej niż dotychczas - co najmniej kilkadziesiąt tysięcy dziennie.
- Problem tkwi w tym - tak się domyślam, bo nie zostało to jasno powiedziane - że po prostu nie mamy wydolności laboratoriów tak dużej, która by temu zadaniu sprostała - ocenił Andrzej Sośnierz, członek klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości.
Podobną opinię ma również Ministerstwo Zdrowia. - Jeżeli zaczniemy testować prewencyjnie, choćby służby medyczne, to pamiętajmy, że osoby ze wskazania, z kontaktu z osobą zakażoną, osoby objawowe, będą musiały wówczas czekać w kolejce - zaznaczył Andrusiewicz.
Naczelna Rada Lekarska apeluje
O większość ilość testów apeluje od miesiąca Naczelna Rada Lekarska. Kosztowałoby to znacznie więcej, ale w ostatecznym rachunku opłacałoby się bardziej, bo kraj mógłby uporać się z pandemią znacznie szybciej.
- Unikamy najtańszej formy identyfikacji potencjalnego źródła transmisji wirusa. Nie jestem w stanie zrozumieć tej hipokryzji naszych lekarzy-polityków - stwierdził prof. Andrzej Matyja z Naczelnej Rady Lekarskiej.
Ministerstwo Zdrowia deklaruje, że w tej chwili laboratoria są w stanie wykonywać 20 tysięcy testów dziennie. I nic z tego nie wynika, bo przeprowadzają najwyżej połowę tej i tak niskiej normy.
- Jeśli kadeci w szkole pożarnictwa pięć dni czekają na test, a z drugiej strony na 20 tysięcy wydolności robimy tylko 8 tysięcy, no to coś tu się nie zgadza - zauważył Andrzej Sośnierz z Prawa i Sprawiedliwości.
Problem jest więc podwójny: tak finansowy, jak i organizacyjny.
Autor: Marek Nowicki / Źródło: Faky TVN