Szczepienia idą naprzód, ich zasady są jasne. Niejasną sytuację na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym ma wyjaśnić kontrola. Lista uprawnionych do szczepień w "grupie zero" jest długa, ale konkretna.
Chcieli zachęcać, a nie zniechęcać. - Nie wiedzieliśmy, że to wywoła takie reperkusje - przyznaje Zenon Jahns, starosta śremski.
W przeddzień kontroli na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, gdy nie cichną kontrowersje po szczepieniu aktorów i ludzi kultury, uwaga opinii publicznej skupia się też na samorządowcach, którzy szczepili się w szpitalach w swoich powiatach. - Chcąc wzbudzić wśród personelu chęć szerszego szczepienia - przekonuje prezes Szpitala Powiatowego w Śremie Michał Sobolewski.
- To ogromna pogarda dla ludzi i dla medyków - ocenia, pytany o kontrowersje wokół sprawy szczepień, eurodeputowany Solidarnej Polski Patryk Jaki. - Osoby, które do tego doprowadziły, powinny ponieść konsekwencje służbowe - uważa Andrzej Dera, sekretarz stanu w kancelarii prezydenta.
Na przykład w Śremie, gdzie szpital jest własnością starostwa, starosta tłumaczy, że należy do "grupy zero", bo jest przedstawicielem organu właścicielskiego.
- Jeżeli chodzi o same zasady, to my ich nie złamaliśmy. (...) Dla mnie nie byłoby żadnego problemu, żeby sobie dwa tygodnie poczekać, naprawdę, żadnego problemu. Nie było moją intencją, żeby komukolwiek zabrać szczepionkę - twierdzi Zenon Jahns.
Kto jest w "grupie zero"?
"Grupa zero" obejmuje wszystkie zawody medyczne, w tym także diagnostów i farmaceutów. Są na liście także pracownicy MOPS-ów, DPS-ów i sanepidów, studenci i wykładowcy uczelni medycznych, a także personel niemedyczny - pomocniczy, administracyjny, techniczny i personel transportu. Nawet pracownicy firm współpracujących z placówkami medycznymi.
Niedawno Ministerstwo Zdrowia dodało do tej listy jeszcze rodziców wcześniaków, które leżą w szpitalach. Jeszcze przed sylwestrem resort pozwolił też szczepić do 6 stycznia członków rodzin osób z "grupy zero" oraz pacjentów, jeśli dawki miałyby się zmarnować.
- Nie zaszczepiłem żadnego celebryty, polityka, ani kogoś tam jeszcze innego, choć wcale nie uważam, że należy to krytykować, bo jeszcze raz powtarzam: naszym nadrzędnym celem powinno być szczepienie jak największej liczby osób - komentuje Marcin Jędrychowski, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
W sobotę rząd podał, że dotychczas zaszczepiono blisko 50 tysięcy osób, a do szpitali dostarczono blisko 53 tysiące dawek. Zutylizowano zaś 26 dawek.
"Trzeba wydzwaniać, żeby się nie zmarnowało"
Po pierwszym tygodniu szczepień, który rząd uważał za tydzień na rozruch, wciąż są miejsca, gdzie są one bardzo potrzebne. - W pierwszych dniach, kiedy był otwarty punkt szczepienia, ja przeżywałem szturm - twierdzi Marcin Jędrychowski.
To nie oznacza, że wykorzystanie każdej dostępnej dawki nie wymaga czasami wysiłku.
- Trzeba wydzwaniać, żeby się nie zmarnowało. (...) Priorytetem absolutnym powinno być to, że ani jedna dawka szczepionki nie może się zmarnować - uważa dr Jerzy Friediger, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
W pierwszych dniach dostawy były różne, a zamówienia - dorywcze. Od poniedziałku dostawy mają trafiać do szpitali regularnie i, w zależności od potrzeb, raz lub dwa razy w tygodniu.
- Nasz rząd się do tego nie przygotował. Od 9 listopada wiemy, że ta szczepionka będzie. Już tego dnia powinno być wszystko przygotowane - ocenia posłanka Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus.
Szpital Uniwersytecki w Krakowie, by zaszczepić swoich pracowników, stworzył specjalną aplikację. Dzięki niej zarejestrowało się trzy i pół tysiąca chętnych do szczepienia pracowników. Dużo jak na szpital, mało jak na szczepienia powszechne, które ruszą za dwa tygodnie. - Problem będzie z logistyką - uważa Marcin Jędrychowski.
Zapisy dla chętnych ruszą 15 stycznia.
Czytaj więcej: Szczepienia na COVID-19 - raport tvn24.pl
Autor: Katarzyna Górniak / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24