Od roku czekają na kartę pobytu w Polsce. Przyjechali z Ukrainy, mają polskie korzenie i ósemkę adoptowanych dzieci. Urzędnik pomylił ich nazwisko i od kilkunastu miesięcy nikt tak prostego błędu nie może naprawić. Ich los dramatycznie się pogarsza.
Dokument nie kłamie. Gennadii, czyli Eugeniusz Dzieżyc jest Polakiem. Z żoną i ośmiorgiem adoptowanych sierot przyjechał z Ukrainy przez Finlandię do ojczyzny swych przodków. Do kraju, gdzie tradycyjna polska gościnność nie jest dla Eugeniusza - rodaka ze Wschodu.
Eugeniusz i Ałła pokazują dokumenty, z których wynika, że źle wydrukowano ich kartę Polaka. W miejscu imienia wpisano nazwisko i odwrotnie. Więc plastikowego dokumentu nie wydano. I, jak tłumaczył resort spraw zagranicznych, jest awaria systemu, więc nie wiedzą kiedy zostanie wydana i czy w ogóle. - Nie mogę pobrać pobytu stałego. Ja rok czekam i nie wiem, jak długo jeszcze będę czekać - martwi się Eugeniusz Dzieżyc. Mimo to przyjechali do Polski. Z ośmiorga ich dzieci - czworo jest niepełnosprawnych.
Obiadu nie wystarczy dla wszystkich
Najmłodsza jest 7-letnia Weronika z porażeniem mózgowym. Jako niemowlę została adoptowana w szpitalu. Wymaga codziennej rehabilitacji, ale bez zgody na pobyt stały nie ma szans na leczenie.
- Niemożliwe jest także odebranie orzeczenia o niepełnosprawności - dodaje Ałła Dzieżyc.
Nie mogą korzystać z ulg na przejazdy, z transportu dla niepełnosprawnych, z zasiłku opiekuńczego czy pielęgnacyjnego. Karta Dużej Rodziny czy program 500 plus też nie jest dla nich. Podobnie, jak pomoc społeczna.
- Nie możemy dzieci karmić mięsem, kiełbasą czy owocami - wskazuje Ałła. Banan jest jeden i dostanie go Weronika. Domowego obiadu nie będzie, nie wystarczy dla wszystkich. Na szczęście są te szkolne, finansowane przez władze Gdańska, więc Gloria, Daria, Bogdan i Fiodor czasem muszą zjeść na zapas.
- Chcę zawsze pomóc tym, czym mogę - zapewnia Gloria Dzieżyc, jedna z córek. Pan Eugeniusz jest mechanikiem, ma zgodę na pracę. Ale łatwiej mu naprawić samochód, niż władzom swój administracyjny błąd. - Oni ignorują nas - zaznacza Ałła Dzieżyc.
Urzędnicza zwłoka
Wydział ds. Cudzoziemców w Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim obiecał, że sprawę załatwi w miesiąc. Obiecał to... w marcu.
Jest grudzień. Gdy sprawą zainteresowały się "Fakty" TVN, nastąpiło zaskakujące przebudzenie. - Dzisiaj (tj. w czwartek - red.) zaprosimy pana Dzieżyc na rozmowę, która jest obowiązkowym elementem ubiegania się o stały pobyt - zapewnia Katarzyna Baranowicz, kierownik Oddziału ds. Legalizacji Pobytu Cudzoziemców Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku.
Na razie żyją w dziesiątkę za 1500 złotych. Darmowe mieszkanie od przyjaciół mają do marca. Pomaga też mała wspólnota religijna, do której należą. Niewiarygodne, że dają radę. I że chciało im się szukać sierot na ulicy, aby dać im nowy dom.
- Trzeba nie mieć serca, żeby to nazwać pomysłem na życie. To musi być misja - zapewnia Anna Bilewska z Kościoła Chrześcijan Wiary Ewangelicznej.
Mimo to ukraińska rodzina z polskimi korzeniami nie kryje skromności. - Biologiczne dziecko rodzi się w brzuchu, adoptowane w sercu - dodaje Ałła.
Pytanie, czy Polska adoptuje taką rodzinę.
*************
Osoby zainteresowane pomocą państwu Dzieżyc mogą się skontaktować bezpośrednio ze wspólnotą chrześcijańską, która opiekuje się rodziną.
Dane kontaktowe:
Anna Bilecka
tel. 506 898 089
e-mail: abilecka@swietylukasz.pl
Autor: Jan Błaszkowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN