W sobotę lekarka oraz prawnicy chcieli dostać się do grupy migrantów, którzy od trzynastu dni koczują na granicy polsko-białoruskiej koło wsi Usnarz Górny. Żołnierze pilnowali jednak, by nikt nie podszedł na bliżej niż kilkaset metrów. - Ludzie z karabinami, służby mundurowe, które mają za zadanie zapewniać bezpieczeństwo, oddzielają mnie od potrzebujących. Trudno mi uwierzyć, że to jest mój kraj - powiedziała dziennikarzom Paulina Bownik, lekarka, która chciała udzielić pomocy migrantom.
W sobotę dziennikarze nie byli w stanie podejść do miejsca, w którym koczują afgańscy migranci na granicy Polski i Białorusi, niedaleko wsi Usnarz Górny. Setki metrów dalej stanął kordon żołnierzy. Przejść do migrantów nie mogła nawet lekarka, która chciał udzielić im pomocy medycznej.
Koczujący przy granicy są ukryci za pojazdami wojska i Straży Granicznej. Wolontariusze nawiązali kontakt z migrantami, używając megafonu. Migranci gestami poprosili pilnie o lekarza. Potem jednak Straż Graniczna zakazała im podnoszenia rąk.
- Trudno mi się teraz nie rozpłakać, szczerze mówiąc. Jest dla mnie niewiarygodne, że tak wygląda mój kraj i moja ojczyzna. Ludzie z karabinami, służby mundurowe, które mają za zadanie zapewniać bezpieczeństwo, oddzielają mnie od potrzebujących. Trudno mi uwierzyć, że to jest mój kraj - powiedziała dziennikarzom Paulina Bownik, lekarka, która chciała udzielić pomocy migrantom.
Wojsko nie przepuszcza nikogo, także - a może przede wszystkim - dziennikarzy. Żołnierz, który zakazał podejścia do migrantów, nie chciał podać powodu, ani się przedstawić.
- Absolutne bezprawie. Nie podano nam, jako pełnomocnikom, nie podano lekarzom, przedstawicielom fundacji żadnych argumentów prawnych, dlaczego Straż Graniczna nie chce nas przepuścić - poinformował Patryk Radzimierski, radca prawny.
Wsparcie od lokalnej społeczności i fundacji
Sytuacja migrantów na granicy polsko-białoruskiej pogarsza się. W sobotę wieczorem i w nocy padał ulewny deszcz, a temperatura spadła poniżej 10 stopni Celsjusza. Fundacja Ocalenie chciała im pomóc.
- Powiedziałam, że nie martwcie się, jesteśmy tutaj i walczymy - powiedziała Mahdieh Gholami, tłumaczka Fundacji Ocalenie.
Z głębi Polski do wsi Usnarz Górny przyjeżdżają już całe rodziny, które także chcą pomóc. Nie są jednak przepuszczani przez służby, dlatego wykrzykują swoje oburzenie.
- Ja nie mogę na to patrzeć. Dlatego jest tutaj moje małe dziecko, żeby widziało, co się dzieje, bo przecież Ziemia jest mała i za chwilę nam się coś takiego może wydarzyć - podkreśliła pani Magda Marschall.
Afgańskim migrantom współczują też mieszkańcy sąsiednich wiosek, ale ich też nikt nie przepuszcza. - Ja nie wiem, jak tak można. Oni przecież też ludzie, to nie zwierzę - stwierdziła jedna z mieszkanek wsi.
Sytuacja jeszcze może się pogorszyć. Zaledwie kilometr od miejsca, gdzie znajdują się migranci, widać, jak żołnierze ustawiają zasieki z drutu kolczastego. Mają one uniemożliwić, a przynajmniej bardzo utrudnić, nielegalne przekraczanie granicy. Mogą też odgrodzić miejsce, gdzie koczuje 32 Afgańczyków. Prace posuwają się bardzo szybko.
Autor: Andrzej Zaucha / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24