W Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu rozgrywa się prawdziwy dramat. Wielu pracowników jest zakażonych, wielu nie przychodzi do pracy, a ci z nakazami pracy w większości się nie stawili. To nie jest szpital zakaźny, ale są w nim pacjenci z SARS-CoV-2, którzy czekają na pomoc.
NFZ prowadzi całodobową infolinię (800 190 590) udzielającą informacji o postępowaniu w sytuacji podejrzenia zakażenia koronawirusem.
Koronawirus SARS-CoV-2: objawy, statystyki, jak rozprzestrzenia się epidemia - czytaj raport specjalny tvn24.pl
W Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu koronawirusem zakaziło się już 200 osób. 112 z nich to pracownicy. Jeden z lekarzy, który wciąż jeszcze pracuje, jest już u kresu sił.
- Codziennie wyjeżdża z tamtego oddziału jakiś worek, prawda, z pacjentem, który umiera na koronawirusa. To jest krajobraz jak po bitwie albo jak po wojnie - mówi lekarz z Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu.
Kryzys w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu zaczął się 18 marca. Kadra jest zdziesiątkowana. Poza setką zakażonych pracowników, 400 kolejnych poszło na zwolnienia lekarskie lub zasiłek opiekuńczy.
- To sytuacja krytyczna i balansująca na granicy bezpieczeństwa dla pacjentów, którzy przebywają w naszym oddziale - ocenia Łukasz Skrzeczyński, wiceprezes szpitala.
- Wojewoda nakazał lekarzom, pielęgniarkom stawić się do pracy w szpitalu, żeby ten szpital ratować. Z 16 osób z nakazem pracy stawiły się trzy - mówi Małgorzata Rusek-Wrona, dziennikarka "Gazety Wyborczej".
Pracy odmówiła firma sprzątająca.
Na nagraniu z jednego z oddziałów widać porozrzucane na korytarzu czerwone worki z odpadami medycznymi. Szpital próbują dezynfekować pracownicy biurowi.
- W tej chwili obserwujemy katastrofę biologiczną. Tam jest cały szpital, albo prawie cały szpital skażony i tam przebywa mnóstwo ludzi. To znaczy, ci ludzie to są pacjenci, którzy tam zostali pozostawieni - mówi lekarz pracujący w szpitalu.
Bezskuteczne apele o pomoc
Większość pacjentów z COVID-19 została ewakuowana, ale w szpitalu, gdzie nigdy nie było oddziału zakaźnego, wciąż pozostaje 30 zakażonych osób.
- Nie ma po prostu sprzętu, który daje możliwość, żeby na przykład w jakiś sposób oczyszczać powietrze, w którym oni przebywają - tłumaczy żona pracownika szpitala.
- Na jednym oddziale, na różnych salach, przebywają jedni z potwierdzonym zakażeniem koronawirusem, czyli z wynikiem dodatnim, a inni z ujemnym. I tak sobie leżą po prostu od drugiego kwietnia - dodaje lekarz z tego szpitala.
Dyrekcja bezskutecznie prosi o ewakuację pozostałych pacjentów lub przynajmniej zapasy leku wspomagającego leczenie COVID-19.
- Jest reglamentowany i wydzielany przez służby rządowe. Nie mamy dostępu do tego leku, mimo wystosowania oczywiście pism - mówi wiceprezes Skrzeczyński.
- Pacjenci cały czas są wymieszani i cały czas nie dostają właściwego leczenia - mówi jeden z lekarzy.
Lekarz poprosił ekipę "Faktów" TVN o zachowanie jak największej odległości. Od kilkunastu dni nie wie, czy sam nie jest chory. - Nie mamy badań po prostu. Pracujemy tam. Czujemy się pogrzebani żywcem po prostu - dodaje.
Autor: Wojciech Bojanowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN