Sześć minut z życia dziecka, które zdecydowało o życiu dorosłego. 10-letni Mateusz ma za sobą dwa kursy pierwszej pomocy przedmedycznej, ale ani on, ani jego rodzice nie sądzili, że ta wiedza tak szybko się przyda. Kiedy u 30-letniego wujka chłopca doszło do zatrzymania krążenia, Mateusz nie wahał się ani chwili. Podjął reanimację i przywrócił mu funkcje życiowe.
Kiedy wujek Mateusza zasłabł, babcia chłopca spanikowała. 10-latek zachował jednak zimną krew.
Babcia Mateusza: Syn mi zasłabł. Jezus, on się siny robi.
Dyspozytor pogotowia: Proszę pani, spokojnie. Miejscowość, z której pani dzwoni?
Babcia Mateusza: Powie Mateusz mój, bo ja nie wiem.
Dyspozytor pogotowia: Halo! Proszę pani, skąd pani dzwoni? Miejscowość!
Mateusz: Dobrze, ja tu na spokojnie wszystko powiem. Jestem... Jestem Mateusz.
10-latek wiedział co się dzieje. Zauważył, że wujek zaczął się nienaturalnie zachowywać i zrobił się siny. Z pomocą dyspozytora chłopiec rozpoczął reanimację.
Mateusz: Przyłożyłem, oddycha. Odczekałem dziesięć sekund.
Dyspozytor pogotowia: Ile razy uniosła się klatka piersiowa?
Mateusz: Nie uniosła się w ogóle.
Dyspozytor pogotowia: Nie uniosła się?
Mateusz: Ale cały czas ma takie, takie jakby próbował.
Chłopiec wiedział, co robi. Dwa lata temu na kurs pierwszej pomocy przedmedycznej zapisała go mama.
- Nie przypuszczałam, że to tak szybko będzie potrzebne i z taką właśnie siłą - mówi pani Żaneta Jarantowska, mama Mateusza.
"Pacjent miał ogromne szczęście"
Pod wrażeniem są też lekarze, pod opiekę których trafił 30-latek. Według nich - prawidłowe przeprowadzenie reanimacji to dla dziecka prawdziwy wysiłek.
- Zrobił to niespełna 10-latek i zrobił to skutecznie. Ten pacjent nie tylko, że żyje, ale on w całym tym okresie, zanim przyjechała karetka pogotowia i zanim wykonała tę defibrylację (...) musiał utrzymywać krążenie skutecznie - tłumaczy profesor Maciej Lesiak, kierownik I Kliniki Kardiologii ze Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego imienia Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
Gdyby nie Mateusz, 30-letni wujek chłopca mógłby umrzeć. Karetka przyjechała po sześciu minutach.
- Po sześciu minutach, obawiam się, że już byłyby objawy neurologiczne. O ile nie byłyby nieodwracalne, ponieważ śmierć mózgu, spowodowana niedotlenieniem w przebiegu nagłego zatrzymania krążenia występuje już po 3, 4 minucie od zatrzymania krążenia, jeżeli nie jest podjęta żadna akcja reanimacyjna - mówi doktor Aneta Klotzka, kardiolog ze Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego imienia Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
- Pacjent miał ogromne szczęście, że był ktoś, była osoba, która z zimną krwią podjęła się reanimacji, ale bardzo często kończy się to od razu śmiercią pacjenta - uważa profesor Ewa Straburzyńska-Migaj, szef oddziału w I Klinice Kardiologii ze Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego imienia Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
"Jestem pod ogromnym wrażeniem"
Wujek chłopca czuje się dobrze. Wszczepiono mu kardiowerter, który sam wykona defibrylację, jeśli znów dojdzie do zatrzymania akcji serca. Chłopiec zrozumiał, że uratował wujkowi życie, dopiero po odjeździe karetki.
- Nie raz zdarzało się, że dziecko zgłaszało jakieś zdarzenie, ale żeby mały chłopiec potrafił udzielać pomocy w taki sposób i algorytmy, które są przy udzielaniu pierwszej pomocy pamiętał tak dobrze... To chyba pierwszy raz, kiedy rzeczywiście takie zdarzenie ma miejsce. Jestem pod ogromnym wrażeniem wiedzy tego małego człowieka - mówi Robert Judek, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu.
Mateusz skromnie mówi o tym, co zrobił. Nie uważa, że dokonał czegoś wielkiego, ale że wykonał to, co trzeba było. Czyli - uratował życie.
Autor: Paula Przetakowska / Źródło: Fakty po południu
Źródło zdjęcia głównego: tvn24