Umierający w poniedziałek pacjent, we wtorek nagle ozdrowiał. Ale to nie był cud. Najpierw były doświadczenie, talent i determinacja fantastycznych lekarzy ze szpitala MSWiA w Warszawie. Zaczęli od schłodzenia fragmentu serca do -180 stopni Celsjusza, a potem przeprowadzili kardioneuroablację.
Stanisław Woźniak, który do Warszawy przyjechał z Podkarpacia. Z pacjentem było tak źle, że nie tyle przyjechał, ile został z Podkarpacia przywieziony. Jego serce było wstrząsane burzą elektryczną, nieustanne wyładowania rozregulowały mięsień sercowy. Co chwila musiał włączać się kardiowerter-defibrylator, który przywracał pacjentowi uciekające życie. To był koszmar.
W końcu lekarze musieli podłączyć go do ECMO, czyli do sztucznego serca i płuca. Elektrofizjolodzy szybko przygotowali mapę elektryczną serca, a kardiochirurdzy natychmiast podjęli się operacji.
"Był praktycznie w stanie umierania"
Najpierw kawałek szalejącego od wyładowań serca zamrozili. W kulminacyjnym momencie na liczniku białej od szronu sondy mrożącej było -180 stopni Celsjusza.
- Pacjent, który był praktycznie cały czas w takim stanie umierania. Przy drugiej aplikacji tego urządzenia, to trwało kilkadziesiąt sekund, nagle pojawił się rytm zatokowy, czyli ten prawidłowy rytm serca i wszyscy aż odetchnęli na sali - relacjonuje prof. Piotr Suwalski, dyrektor Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA w Warszawie.
Potem to uspokojone serce pana Stanisława jeszcze zostało częściowo odnerwione - to się nazywa kardioneuroablacja - tak żeby już więcej nie burzyło się elektrycznie i nie popadało w arytmię.
- Będzie mniej wrażliwe na pobudzenia z zewnątrz - mówi prof. Mariusz Kowalewski, zastępca dyrektora do spraw naukowych w Państwowym Instytucie Medycznym MSWiA w Warszawie.
Efekt był taki, że umierający 14 października pacjent, następnego dnia nagle ozdrowiał.
Operacja bez precedensu
- Już jest dobrze. Jest człowiek obolały, ale jest dobrze - mówi Stanisław Woźniak.
Lekarze z Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA są dumni z tego zabiegu, ponieważ uratowali pacjenta, łącząc dwie metody: mrożenia - zrobili to przez mały pięciocentymetrowy otwór w klatce piersiowej, i odnerwiania - metodą znaną w medycynie, ale nie w kardiochirurgii.
- Nowością jest sonda. Nowością jest to, że zrobiliśmy to w komorowych zaburzeniach rytmu. Nowością jest to, że jest to aplikacja z zewnątrz mięśnia komory i że jest to cały czas na bijącym sercu - wymienia prof. Mariusz Kowalewski.
Jednym słowem, w tym nieszczęściu chorowania pan Stanisław miał dużo szczęścia, że trafił w dobre ręce.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24