Studenci poskarżyli się na wykładowczynię, a ktoś poskarżył się na nich, że rzekomo fałszywie ją oskarżają o szerzenie nie wiedzy, lecz uprzedzeń. Oni skarżyli się rektorowi. Nimi zajęła się policja. Mówią, że bronili swych praw i godności, a teraz są zastraszani.
Pani Sylwia, pani Magdalena i pan Dominik dostali wezwanie na przesłuchanie, które na zlecenie prokuratury ma przeprowadzić katowicka policja. Koledzy, którzy już to przeszli, mówią, że przesłuchiwał ich ktoś jeszcze. Mowa o prawniku fundacji Ordo Iuris.
Studenci socjologii Uniwersytetu Śląskiego zostali wezwani na podstawie paragrafu Kodeksu karnego, który mówi o fałszowaniu dowodów. W postępowaniu, jako pokrzywdzona, występuje profesor Ewa Budzyńska, była wykładowczyni. To na nią jedenastu studentów poskarżyło się rektorowi, że na wykładach nie dzieli się wiedzą, a uprzedzeniami.
- (Te słowa - przyp. red.) uderzały wprost w osoby o innej orientacji, w osoby, które żyją w niepełnych rodzinach. Wypowiedzi doktor Budzyńskiej mówiły o tym, że dziewczyna, która wychowywała się bez ojca, będzie swojego partnera traktować jedynie jako narzędzie do reprodukcji - relacjonuje Magdalena Bigewska, studentka Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Teraz, gdy przeciw wykładowczyni na uczelni toczy się postępowanie dyscyplinarne, ona sama odeszła z uczelni, a na wniosek tajemniczej osoby trzeciej wkroczyły organy ścigania.
Ponad trzy godziny przesłuchania
- Policjanci powinni się wstydzić dokonywać tych czynności, nawet jeśli robią to na polecenie prokuratury. To jest nękanie młodzieży - uważa doktor habilitowany Mariusz Fras, profesor Uniwersytetu Śląskiego i adwokat reprezentujący studentów.
- Studentka po tym przesłuchaniu korzysta z pomocy psychologa. Ma objawy stresu pourazowego - mówi Konrad Dulkowski z Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
To właśnie ośrodek nagłośnił sprawę. Studentka, o której mówi Konrad Dulkowski, nie była w stanie rozmawiać przed kamerą. Jej list odczytał prawnik, wykładowca Uniwersytetu Sląskiego, który pro bono będzie reprezentował studentów
"W pamięci zostało mi uczucie zastraszenia, presji, bezradności, chęci ucieczki. Pisząc to, cała się trzęsę. Trzęsę się od czasu przesłuchania" - cytuje prof. Fras.
Policja zaprzecza, że przesłuchującym chodziło o zastraszenie studentów. - Pojawiające się w mediach, w tym w mediach społecznościowych, doniesienia dotyczące kilkugodzinnych przesłuchań studentów w celu ich zastraszenia są absurdalne i niezgodne z rzeczywistością - zapewnia mł. asp. Agnieszka Żyłka, rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Katowicach.
- Policja napisała, że wszystko odbywało się w miłej atmosferze i wcale nie trwało to zbyt długo, co jest kłamstwem. Zuza jest tego przykładem. Jej przesłuchanie trwało ponad trzy godziny - mówi z kolei Sylwia Kwaśniewska, studentka Uniwersytetu Śląskiego.
"Chodzi o to, aby nas zastraszyć"
Fundacja Ordo Iuris, której prawnik reprezentuje wykładowczynię, podobnie jak policja, zapewnia, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem i procedurami.
- Nie mam żadnych informacji na temat tego, aby którykolwiek ze świadków płakał. Co do czasu czynności, trudno mi się odnieść. Wszystko zależy od skomplikowania sprawy - tłumaczy Magdalena Majkowska z Fundacji Instytut na rzecz Kultury Prawnej "Ordo Iuris".
Dla studentów sprawa wydaje się prosta, choć przez to nie mniej bolesna.
- Chodzi o to, aby nas zastraszyć, aby nas zniechęcić. Aby inni studenci, studentki bali się składać podobne skargi - uważa Dominik Sęczkowski, student Uniwersytetu Śląskiego.
- Czuję się stłamszona. Boję się też o swoją przyszłość. O to, czy w ogóle nasz uniwersytet będzie mógł uprawiać w sposób wolny socjologię - mówi Sylwia Kwaśniewska, studentka Uniwersytetu Śląskiego.
W środę pani Sylwia idzie na przesłuchanie. Tym razem będzie tam też prawnik studentów.
Autor: Renata Kijowska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24