Miejsc w szkołach średnich nie zabraknie - uważa nowy minister edukacji. Dariusz Piontkowski zapewnia, że kuratorzy jeszcze raz sprawdzą liczbę dostępnych miejsc. Minister zaznaczył jednak, że w najbardziej obleganych liceach miejsc na pewno nie wystarczy dla wszystkich.
Jesienią tego roku naukę w szkołach średnich rozpoczną uczniowie z pierwszego rocznika absolwentów ośmioletniej szkoły podstawowej i uczniowie, którzy będą ostatnim rocznikiem absolwentów gimnazjów. Będą się oni uczyć w klasach równoległych.
- Temat rekrutacji (do szkół średnich - przyp. red.) na najbliższy rok szkolny był już kilkakrotnie przedstawiany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, ponieważ jednak nadal część mediów widzi tu jakieś problemy, a część rodziców wydaje się zaniepokojona, postanowiliśmy jeszcze raz powiedzieć, jaka jest sytuacja. Przypomnę, że MEN za pośrednictwem kuratorów, pytając dyrektorów szkół, zbierało informacje na temat tego, jaka jest liczba absolwentów szkół podstawowych i wygaszanych gimnazjów, pytaliśmy też o liczbę przygotowanych miejsc w szkołach ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych – powiedział Piontkowski we wtorek na konferencji prasowej w MEN.
Podkreślił, że z informacji, które już kilkakrotnie przekazywał wiceminister edukacji Maciej Kopeć wynika, że wszyscy absolwenci gimnazjów i szkół podstawowych znajdą swoje miejsca w szkołach średnich. Jednocześnie zauważył, że mimo to dziennikarze ciągle poruszają ten temat.
- Dlatego postanowiliśmy jeszcze raz, po raz kolejny, poprosić kuratorów, aby zebrali informacje, te najbardziej aktualne, dotyczące liczby miejsc dla absolwentów szkół podstawowych oraz gimnazjów. Jesteśmy pewni, że ta sytuacja nie budzi wątpliwości. Rodzice mogą być pewni, że ich dzieci znajdą miejsce w szkołach średnich - powiedział szef MEN.
Piontkowski: liczba miejsc jest odpowiednia
Jak wyjaśnił, wątpliwości co do liczby miejsc wynikają z tego, że "w niektórych dużych miastach samorządy zdecydowały się na ruch, który pozwala absolwentom szkół podstawowych i gimnazjów na złożenie dokumentów do większej liczby szkół". - To powoduje, że w systemie ten sam uczeń pojawia się wielokrotnie, co może sprawiać wrażenie, że liczba uczniów ubiegających się o miejsca w szkołach średnich jest zdecydowanie większa niż rzeczywista liczba absolwentów - powiedział minister. - Dlatego może to budzić pewien niepokój - zaznaczył.
- Liczba miejsc przygotowanych w szkołach, klasach dla absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów, jest odpowiednia i ci uczniowie będą mieli miejsca do nauki w szkole średniej - podkreślił Piontkowski.
Szef MEN przypomniał, że szkoły średnie są nie tylko w wielkich miastach, ale także w mniejszych miastach, miastach powiatowych. - Tam dyrektorzy, nauczyciele wręcz czekają na to, aż przyjdzie większa liczba uczniów: absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów, bo to da większą szanse na utworzenie większej liczby oddziałów czy czasami wręcz utrzymanie danego liceum, które ma kilkudziesięcioletnią tradycję. W miastach powiatowych, a także tych mniejszych - niepowiatowych, jest duże oczekiwanie na większą liczbę absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów - powiedział minister.
"Duże miasta przyciągają uczniów"
Wiceminister edukacji Maciej Kopeć przypomniał zaś, że o zmianie sieci szkół w związku z reformą edukacji samorządy decydowały już w 2017 r., uwzględniając elementy takie jak demografia oraz zjawisko podejmowania w dużych miastach nauki przez uczniów spoza tych miast.
- Zawsze tak było, że duże miasta przyciągają uczniów z mniejszych i ten element zawsze był uwzględniany - zaznaczył. Przypomniał też, że zgodnie z przepisami uczeń może aplikować do trzech i więcej szkół średnich oraz do kilku klas w każdej z tych szkół. Poinformował, że niektóre samorządy wprowadziły limit do ilu szkół uczeń może aplikować: trzech, pięciu, dziewięciu, ale są też takie, które nie wprowadziły żadnego limitu. - To wszystko jest zgodne z prawem. Wszyscy to szanujemy - podkreślił wiceminister.
- My ze swojej strony staraliśmy się wyjaśniać, że są dwie odrębne rekrutacje: odrębna dla uczniów szkół podstawowych i odrębna dla absolwentów gimnazjów. Staraliśmy się dotrzeć z informacją, ulotką, plakatem do każdej szkoły podstawowej. Szeroką akcje informacyjną prowadzili kuratorzy oświaty, którzy byli w każdym powiecie, rozmawiali z prezydentami, starostami, tak, by faktycznie zobaczyć, jak wygląda liczba miejsc w szkołach. Analizowaliśmy też dane z ubiegłych lat - mówił Kopeć. - Jedyny problem to Zielona Góra, gdzie decyzją prezydenta zmniejszono liczbę miejsc o 40 procent - dodał.
Wiceminister mówił też, że zgodnie z prawem wszyscy uczniowie kończący szkołę podstawową i gimnazjum są objęci obowiązkiem nauki.
"Taka sytuacja występuje od lat"
Piontkowski zauważył z kolei, że "szkoły najlepsze lub najbardziej cenione przez rodziców" zawsze mają dużo kandydatów. - Taka sytuacja występuje od lat. To nie jest tak, że nagle w tym roku rodzice chętniej posyłają dzieci do jednego lub drugiego typu szkoły. Już wcześniej było tak, że do najbardziej popularnych liceów lub techników w skrajnych przypadkach było po kilkunastu kandydatów na jedno miejsce i tylko część z nich zostawała uczniami tych szkół. W tym roku będzie podobnie - ocenił.
Odniósł się też do informacji, że na przykład w Warszawie najwięcej uczniów aplikuje do liceów, a najmniej do szkół branżowych.
- Jeśli chodzi o szkoły branżowe, to my jesteśmy za tym, by stopniowo coraz większa grupa absolwentów szkół podstawowych trafiła do tego typu szkół. To dlatego zmienialiśmy ustawę o szkolnictwie zawodowym, to dlatego daliśmy szanse przedsiębiorcom, aby w większym stopniu wpływali na to, jak wygląda program nauczania, daliśmy im szanse, by mogli dofinansowywać klasy i nauczycieli zawodu, bo nie wszędzie udaje się ich znaleźć, ale nie da się z dnia na dzień zmienić mentalności rodziców i uczniów, to prawdopodobnie będzie dłuższy proces - ocenił. - Trzeba stopniowo pokazywać, że także wykształcenie zawodowe na poziomie szkoły średniej daje szansę na dobry zawód i dobrą płacę - dodał.
Źródło: Fakty w Południe TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24