Ukraińcom mieszkającym tuż przy linii frontu codziennie grozi śmierć z rąk prorosyjskich separatystów. Strzały z moździerzy bywają śmiertelnie groźne, ale na serie z karabinów maszynowych - jak mówią - przestali już zwracać uwagę. Jednocześnie podkreślają, że chcą walczyć o swój kraj i wierzą, że ukraińska armia z pomocą Zachodu będzie w stanie powstrzymać rosyjską inwazję
Na Ukrainie przy linii frontu śmierć czai się na każdym kroku. Posiadanie kamizelki kuloodpornej i kasku jest tam konieczne. W każdej chwili może dojść do prowokacji i ostrzału ze strony separatystów. Ukraińscy żołnierze spędzają na froncie bez przerwy od sześciu do dziewięciu miesięcy. Z rodzinami i przyjaciółmi widują się rzadko. - Przeciwnik cały czas prowadzi prowokacyjne ostrzały, próbując w ten sposób zadać nam straty - mówi płk Serhij Postupalski, dowódca 24. brygady zmechanizowanej.
Tuż za linią ukraińskich okopów zaczyna się wioska. Mieszka tam 850 mieszkańców. W domach najbliżej linii frontu okna i dachy są posiekane kulami i odłamkami. - Przyzwyczailiśmy się. Na drobne ostrzały, na serie z broni maszynowej już nawet nie zwracamy uwagi - mówi Natalia, mieszkanka wioski Wierchnietorieckie.
Sierhij Dejneka ze swoją żoną Lubą mieszkają zaledwie kilometr od pozycji separatystów. Ciężko pracują, by przeżyć. W niewielkich szklarniach uprawiają kwiaty i cytrusy. - Trafili w szklarnię, żona na szczęście uciekła. Pocisk moździerzowy spadł 15 metrów od niej. Wygląda, że Anioł Stróż stał tuż za nią - opowiada rolnik.
Sierhij i Luba mówią, że nie mają dokąd pojechać, że są za starzy na to, by zaczynać wszystko od początku. Są ukraińskimi patriotami. W swojej wiosce mogą pomagać żołnierzom. - Wojna zjednoczyła naród. Gdy się zaczęła, w obronie ojczyzny stanęli wszyscy. I starzy i młodzi - tłumaczy Luba Dejneka.
Wiara i jedność
Tej jedności Władimir Putin nie przewidział, gdy osiem lat temu rozpoczynał wojnę z Ukrainą. Wtedy wielu mieszkańców miało prorosyjskie poglądy. Ale szybko się to zmieniło. Wystarczyło, że zobaczyli jak wyglądała chociażby szkoła podstawowa w Siemionowce po kilku miesiącach w rękach separatystów. Dach zniszczony został przez artylerię, wokół budynku powstały okopy. Wspierani przez Rosjan "ochotnicy" spalili część mebli i książki ze szkolnej biblioteki.
- Serce się ściskało, gdy widziałem, że wszystko płonie na ognisku. To straszne - wspomina Sierhij Borysienko, dyrektor szkoły w Siemionowce.
Dyrektor szkoły ma 66 lat, ale wybiera się na front, jeśli znów wybuchnie wojna. Zmusił miejscowe władze, by - mimo jego wieku - wpisały go na listę ochotników. - Jeśli znów przyjdą, chwycę za broń i naprzód. Zdrowia już nie ma, ale będę chociaż mięsem armatnim. Może chociaż jednemu dam wycisk - mówi.
Ukraińcy wierzą, że ich armia z pomocą Zachodu będzie w stanie powstrzymać rosyjską inwazję.
Autor: Andrzej Zaucha / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN