Grupa Kurdów z północnego Iraku od kilkunastu dni próbuje wyrwać się z pułapki na pograniczu. W tej grupie są przemarznięte dzieci. Jak mówią ich rodzice, białoruskie służby już nie zachęcają do przekraczania granicy, ale zmuszają, straszą, a nawet biją. Na pomoc grupie migrantów ruszyli mieszkańcy pogranicza.
Dwoje maluchów otulonych wilgotnym śpiworem i wyczerpana matka, drżąca z zimna - to obraz grupy Kurdów z północnego Iraku w środku lasu pod Hajnówką. Chłopiec ma pięć lat, dziewczynka trzy. Od kilkunastu dni próbują wyrwać się z pułapki na pograniczu.
- Nawet gdy nie byliśmy w stanie iść - byliśmy zmęczeni - białoruska policja przecinała dla nas druty na granicy i mówiła: "macie iść". Strzelali nam nad głowami - opowiada Dana, migrant z Iraku.
Z Polski za każdym razem ich wyrzucano. Migranci byli już tak zdesperowani, a dzieci tak bardzo wyczerpane, że chcieli wracać przez Mińsk do Iraku. Okazało się, że to niemożliwe.
- Policja białoruska na moich oczach i na oczach moich dzieci ciężko pobiła mojego męża. Kazali nam wynosić się do Polski. Zagrozili, że gdy jeszcze raz nas zobaczą, to nas zabiją - wyznaje Rewan, migrantka z Iraku.
Migranci uznali, że mają większe szanse po polskiej stronie granicy. W drodze, już w Polsce, stanęli nad rzeką, którą przeszli po szyje w wodzie. Ojciec przenosił dzieci nad głową i ciężko zachorował. Mężczyzna trafił do szpitala w Polsce, a wojsko rozdzieliło go z żoną i dziećmi
- Kiedy byłem w szpitalu policja zabrała moją żonę oraz dzieci i przepchnęła na białoruską stronę - opowiada Dana.
Policja miała to zrobić tak bardzo brutalnie, że migrantom drżał głos, gdy o tym opowiadali dziennikarzowi "Faktów" TVN.
- To polska policja wyrzucała nas na Białoruś, ale nie chcieliśmy tego zrobić, nie mogliśmy, bo białoruska policja nas ciężko pobiła i wyrzucała nas z powrotem - wyznaje Rewan.
Małżeństwo znów razem
Rewan błagała Polaków i Białorusinów o pomoc, bo została sama z dziećmi, ale nikt nie chciał jej pomóc. Na szczęście małżeństwo z dziećmi po dwóch dniach odnalazło się w puszczy. Teraz w lesie - już poza strefą stanu wyjątkowego - pomogli im mieszkańcy jednej z pobliskich miejscowości.
- Ta rodzina jest po ogromnej traumie, przeżyli bardzo brutalny push-back. Chcemy im pomóc w jakikolwiek sposób - zaznacza prawnik Kamil Syller, mieszkaniec pogranicza. Jednak herbata, jedzenie i doraźny opatrunek to wszystko, co można zrobić. Obowiązująca od zeszłego tygodnia ustawa przewiduje, że każdy, kto nielegalnie przekroczy granicę, będzie przez nią wyrzucony z powrotem - nawet jeśli chce ochrony międzynarodowej.
- W tej chwili to, co robimy, to jest kompletowanie danych tych ludzi przed przyszłymi postępowaniami przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Droga prawna w tej chwili jest dla nich zamknięta po prostu - wyjaśnia Kamil Syller.
Autor: Andrzej Zaucha / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN