Mogłam być tą jedną z pięciu dziewczyn, które zmarły w szpitalu - mówi pani Ewa po tym, co przeszła. Płód, który miała w brzuchu, rozwijał się nie tak, jak powinien, a ona miała w ręku skierowanie do szpitala. Ze szpitala wojewódzkiego została jednak odesłana.
- Mogłam być tą jedną z tych pięciu dziewczyn, które zmarły w szpitalu - mówi w rozmowie z "Faktami" TVN pani Ewa. Jej ciąża rozwijała się nie tak, jak powinna. - Mogło to stanowić bezpośrednie zagrożenie dla jej życia - dodaje Gizela Jagielska, ginekolożka, zastępczyni dyrektora Szpitala w Oleśnicy.
To miało być jej drugie dziecko. Planowane i chciane. Stopniowo kobieta dowiadywała się jednak, że coś jest nie tak. - Każdy lekarz na mojej drodze próbował jakoś się wymiksować z tego, żeby mi nie przekazywać tych informacji - opowiada.
ZOBACZ TAKŻE: Pani Izabela opowiedziała o traumatycznym porodzie. "Mam depresję poporodową i zespół stresu pourazowego"
Dopiero w trzydziestym tygodniu ciąży otrzymała pełną diagnozę: wady letalne. - Skrócone nóżki i rączki, ale to był dopiero początek. Rozszczep kręgosłupa, rozszczep podniebienia, uszy były niżej niż linia oczu. I ta klatka piersiowa. Klatka piersiowa się nie rozwinęła na tyle, żeby on mógł złapać oddech - opisuje.
Kobieta też czuła się coraz gorzej. W jej brzuchu był nadmiar wód płodowych, czyli wielowodzie. Jest to częste przy wadach płodu. U niej mogło spowodować krwotok i utratę macicy. - Wychodząc na ulicę każdy do mnie mówił "boże, jaki ty masz wielki brzuch". Dlatego ja też później już nie chciałam wychodzić z domu - wspomina.
Pomoc w szpitalu w Oleśnicy
W końcu ze skierowaniem kobieta pojechała do szpitala z trzecim stopniem referencyjności (z najwyższymi standardami opieki), w mieście wojewódzkim. - Mój doktor ciągle powtarzał o tym, że ten brzuch jest olbrzymi, że ja muszę już iść do szpitala, bo w każdym momencie może ta macica pęknąć. (W szpitalu - przyp. red.) nikt mnie nie zbadał. Tylko zeszła rezydentka i powiedziała, że oni nie mają poradni patologii ciąży, że jest w Oleśnicy i mogę sobie tam pojechać. "Ma pani auto? No mam. No to dobrze, to pani pojedzie" - wspomina.
CZYTAJ WIĘCJE: Przeciwnicy aborcji wzięli za cel szpital w Oleśnicy
Powiatowy szpital w dolnośląskiej Oleśnicy dla wielu kobiet stał się ostatnią deską ratunku. - (Kobiety - przyp. red.) przyjeżdżają do nas, bo po prostu nigdzie po drodze tak na prawdę nie otrzymały pomocy, której szukały, bardzo często tygodniami - wyjaśnia Katarzyna Malec, położna Bloku Porodowego Szpitala w Oleśnicy.
Gdy są wskazania, szpital nie odmawia także przerwania ciąży. - Gro tych pacjentek to są pacjentki właśnie z różnymi problemami dotyczącymi zagrożenia zdrowia czy życia, czy kontynuacji ciąży - mówi Gizela Jagielska.
Pani Ewa dostała osobną salę, położną i psychologa. Wywołano poród siłami natury. - Mieliśmy czas, żeby z nim pobyć i się pożegnać, bo niestety syn zmarł już w trakcie porodu - opowiada.
Kobieta wróciła do wydarzeń sprzed roku, bo chce wesprzeć personel szpitala. - Mogłoby mnie tu nie być, gdybym tam nie trafiła - przyznaje.
Szpital i pacjentki z Oleśnicy są obiektem kampanii tak zwanych obrońców życia. - Nie umiem zrozumieć, że ktoś wykrzykuje takie hasła, gdzie na górze się dzieją dramaty ludzi, bo to są dramaty - mówi pani Ewa.
Źródło: Fakty TVN