Złapany za jazdę po pijanemu zemścił się na tych, którzy udostępnili policji monitoring. Podpalił punkt gastronomiczny z pracownicą w środku. Kobieta na szczęście się uratowała. Prokurator nie wniósł o tymczasowe aresztowanie. Teraz pracownicy żyją w strachu.
W Śląskich Żorach - w środku miasta i w pobliżu ruchliwej ulicy - doszło do ataku podpalacza, który za swój cel obrał niewielki punkt gastronomiczny, w którym znajdowała się pracownica. - Do butelki po spryskiwaczu nalał benzyny, a następnie położył butelkę na ziemi przy budce i ją podpalił. Wystraszył się efektu i uciekł z miejsca - mówi asp. Marcin Leśniak z Komendy Miejskiej Policji w Żorach.
Na szczęście pracownica w porę wybiegła z palącej się przyczepy. Zatrzymali się kierowcy, którzy gaśnicami samochodowymi ugasili ogień przed przyjazdem straży pożarnej. - Przypadkowa jakaś osoba właśnie wyszła z samochodu i zaczęła już gasić. (...) Śniegiem rzucaliśmy - opowiada Anna Czechowicz, pracownica punktu gastronomicznego.
Podpalacza zatrzymano po kilku dniach. Przyznał się, że podpalił, i powiedział, dlaczego to zrobił. - To była zemsta człowieka, który, prowadząc samochód pod wpływem alkoholu, próbował się wymigać od odpowiedzialności - wyjaśnia Artur Nojek, właściciel punktu gastronomicznego.
Tydzień przed podpaleniem przed punktem gastronomicznym jechał samochód, którego kierowca zdaniem policji był pijany. Ten sam kierowca dowiedział się potem, że właściciele punktu gastronomicznego udostępnili policji monitoring. W ten sposób "odwdzięczył się" za przekazanie dowodu jego winy.
- Ten człowiek, w naszym odczuciu, chciał zabić tę osobę, która była w przyczepie. W sensie takim, że chciał ją spalić - podkreśla Artur Nojek.
Podpalacz na wolności
Na szczęście, nikomu nic się nie stało. - Nie mogę być wdzięczny panu prokuratorowi, który po kilkunastu godzinach, można powiedzieć, wypuścił tego człowieka na wolność, wiedząc, że ten człowiek próbował zabić ludzi - mówi Artur Nojek.
Prokurator odmówił wypowiedzi przed kamerą. Przekazał jedynie, że zastosowanie aresztu nie było zasadne, bo mężczyzna przyznał się do winy i wyraził skruchę. To, co przekonało prokuratora, dla osób pracujących w punkcie gastronomicznym takie oczywiste już nie jest. Boją się, że atak może się powtórzyć. - Na zmianę siedzimy na telefonach, bo mamy monitoring i możemy kontrolować przez telefon, co się tu dzieje - mówi Agata Nojek.
Podpalacz ma dozór policyjny i zakaz zbliżania się do pokrzywdzonych. Za podpalenie i narażenie na utratę zdrowia i życia grozi mu do pięciu lat więzienia.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24