Historia z Wielkopolski. Starszy mężczyzna źle się poczuł podczas mszy w kościele w Otorowie. Pomocy udzielił mu strażak i jeden z wiernych, który popędził do stacji AED - na nagraniu z monitoringu widać, jak biegnie po sprzęt, a potem szybko wraca do potrzebującego pomocy mężczyzny.
To nie był poranny jogging, a bieg po życie. Pan Jarosław Buchwald wystartował pędem z kościoła w Otorowie w Wielkopolsce w minioną niedzielę tuż przed rozpoczęciem porannej mszy. Czekający na nią wierni przeżyli prawdziwe chwile grozy, gdy pod chórem zasłabł 74-latek.
- Pan był nieprzytomny, nie było oddechu, razem z kolegą strażakiem z tutejszej jednostki zaczęliśmy resuscytację, czyli uciskanie klatki piersiowej, i poprosiliśmy o przyniesienie jak najszybsze AED - relacjonuje Damian Polcyn, ratownik medyczny, strażak ochotnik, mieszkaniec okolic Otorowa.
- Wiedziałem, że tutaj jest defibrylator, ponieważ codziennie tędy przejeżdżam. Tym bardziej na słupie jest znak AED, który informuje, że to urządzenie się tutaj znajduje - wskazuje Jarosław Buchwald.
Po zdjęciu defibrylatora ze ściany, żeby szybciej wrócić na miejsce, pan Jarosław zatrzymał przypadkowy samochód i podjechał nim pod kościół.
- Kiedy mieli problem z utrzymaniem przez samą reanimację życia pana, to rzeczywiście szybko po to urządzenie i tym sposobem go uratowali - mówi ks. Zbigniew Szlachetka, proboszcz Parafii pw. Wszystkich Świętych w Otorowie.
- Ten mężczyzna odzyskał przytomność, został przekazany zespołom ratownictwa medycznego. Oczywiście, Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym, został też przetransportowany na dalsze badania do szpitala - przekazuje mł. asp. Martin Halasz, rzecznik prasowy Wielkopolskiego Komendanta Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej.
Ważna jest dostępność defibrylatora
Zadziałało wszystko: pierwszej pomocy udzielali strażacy ochotnicy, którzy wiedzieli, co robić, a pan Jarosław też nie tracił czasu na analizowanie sytuacji.
- Włączyło się myślenie: dobiec, wrócić jak najszybciej, po prostu pomóc, nie było tutaj chwili do zastanawiania: a może tu, a może to - mówi Jarosław Buchwald.
Defibrylatora by nie było, gdyby dwa lata temu nie zainwestował w niego prywatny przedsiębiorca. Zrobił to z inicjatywy własnej i bliskich, córki - pielęgniarki - i syna - ratownika medycznego.
- Przy niedzielnym obiedzie z rodzinką usiedliśmy i padło takie pytanie: co by zrobić dla poprawienia bezpieczeństwa. Jest powieszony na zewnątrz, że każdy potrzebujący może to urządzenie wykorzystać - mówi Jarosław Ziętkiewicz, właściciel firmy Ekologi Team.
Nie zawsze tak jest. Niedawno w parku na Jasnych Błoniach w Szczecinie zmarł 77-latek. Zanim na miejsce przyjechało pogotowie, mężczyźnie próbowali pomóc przypadkowi świadkowie. Niedaleko był defibrylator AED, ale zamknięty - w budynku Urzędu Miasta. Dostanie się do niego - poza godzinami urzędowymi - okazało się trudne.
- Ochroniarz, kiedy dowiedział się o tej całej sytuacji, musiał pobiec do zamkniętego skrzydła biura obsługi interesantów, pobrać ten defibrylator, następnie wrócić, zamknąć cały obiekt, po to, żeby móc biec na Jasne Błonia - wyjaśnił Łukasz Kolasa, rzecznik prasowy prezydenta Szczecina.
- Będę starać się o to, żeby takie defibrylatory pojawiły się w przestrzeni publicznej Szczecina - zapowiada Przemysław Słowik, radny KO.
ZOBACZ TEŻ: Po raz kolejny skradziono defibrylator AED
Kradzieże defibrylatorów
Tym, dla których to oczywiste, szczególnie trudno pojąć, jak to możliwe, że nadal zdarzają się kradzieże defibrylatorów. Jedna ze złodziejek takiego sprzętu wpadła w ręce policjantów z Bytowa pod koniec lutego, choć funkcjonariusze chcieli ją zatrzymać w innej sprawie.
- 30-latka nie wiedziała jednak, że ma trafić do aresztu, więc gdy zobaczyła policjanta, to pomyślała, że przyjechali po skradziony przez nią defibrylator, tym samym w rozmowie przyznała się, że to ona dokonała tej kradzieży - mówi sierżant Dawid Łaszcz z Komendy Powiatowej Policji w Bytowie.
Skradzionego defibrylatora AED właściwie nie da się sprzedać - ani w całości, ani po rozebraniu na części.
- Jest to jest związane z wandalizmem, zniszczeniem, wynoszeniem dla zabawy, a nie stricte dla zarobku - wskazuje Jakub Cimaszkiewicz, ratownik medyczny z pogotowia ratunkowego w Sopocie.
Za kradzież można trafić do więzienia nawet na pięć lat. Ratownicy medyczni apelują, żeby wtedy, kiedy można komuś pomóc, nie bać się sięgać po defibrylatory.
- Wystarczy go włączyć i od momentu włączenia już defibrylator do nas mówi, w języku polskim na terenie Polski, co należy zrobić - wskazuje Jakub Cimaszkiewicz.
- Nie ma szans na błędy, ono wydaje jasne, głośne plecenia, elektrody też mają rysunek, gdzie należy je przykleić. Tak że jeśli będziemy tylko go słuchać, nie zrobimy ani sobie, ani pacjentowi krzywdy - mówi Damian Polcyn.
Zachowanie pana Jarosława jest godne naśladowania. - Widziałem, że wszystko jest na dobrej drodze, wtedy dotarło do mnie, że faktycznie, kurczę, udało się - podsumowuje Jarosław Buchwald.
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24