W Niemczech rozpadła się koalicja rządząca. Kanclerz Olaf Scholz zwolnił ministra finansów z FDP, partii liberałów. Pozostał mu rząd mniejszościowy. To jednak rozwiązanie na krótko, bo i koalicjanci, i opozycja stawiają na wcześniejsze wybory. W chwili takiej jak ta, gdy po amerykańskich wyborach Europa musi dowieść swojej niezależności, chaos w Berlinie to dla kontynentu dodatkowy cios, ale też okazja dla Polski.
Obok kanclerza Olafa Scholza z jednej strony przedstawiciele Zielonych, z drugiej szef Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) Christian Lindner - to scena z czasów, kiedy koalicjanci byli jeszcze zgodni. Dziś Lindner nie jest już w rządzie, z funkcji ministra finansów odwołał go Scholz.
- Czuję się zmuszony do podjęcia tego kroku, by zapobiec szkodom dla naszego kraju. Potrzebujemy rządu, który jest w stanie działać, który ma siłę, aby podejmować niezbędne dla naszego kraju decyzje - poinformował niemiecki kanclerz.
Dymisja Lindnera to de facto rozpad koalicji rządzącej. Z układanki wypada jej najmniejszy element - FDP, zostają socjaldemokraci z SPD i Zieloni.
"Kanclerz postawił mi ultimatum"
W środę w urzędzie kanclerskim w Berlinie miało dojść do scysji w ramach koalicji. Scholz miał stwierdzić, że Lindner torpeduje prace jego rządu i kieruje się tylko partyjnym egoizmem.
Lindner odpowiada, że nie mógł zgodzić się na żądania Scholza, który chciał, by Niemcy zaciągnęły nowy dług - minimum 15 miliardów euro, głównie na łatanie dziury budżetowej, w niewielkiej części również na pomoc Ukrainie. - Kanclerz postawił mi ultimatum, by zawiesić konstytucyjny hamulec zadłużenia. Nie mogłem tego zrobić, ponieważ złamałbym przysięgę złożoną przy obejmowaniu swojego urzędu. Dlatego na spotkaniu komitetu koalicyjnego kanclerz zakończył współpracę ze mną i FDP - przekazał Christian Lindner.
Cała FDP podjęła decyzję o opuszczeniu koalicji i wycofaniu z rządu swoich czterech ministrów. Olaf Scholz zapowiada, że w ramach okrojonej koalicji będzie chciał do świąt nadal realizować program rządu, a już w nowym roku przeprowadzić w Bundestagu głosowanie nad wotum zaufania. Jeśli Scholz go nie uzyska, to prezydent Niemiec będzie musiał rozpisać nowe wybory. - Wielu ludzi martwi się niepewną sytuacją polityczną w naszym kraju, w Europie i na świecie, również po wyborach w Stanach Zjednoczonych. To nie jest czas na taktyczne sztuczki, a na rozsądek i odpowiedzialność. Oczekuję, że wszyscy zachowają się stosownie do skali stojących przed nami wyzwań - powiedział Frank-Walter Steinmeier.
Opozycja i FDP prą do przyspieszonych wyborów
Gdyby wybory odbyły się dziś, to zdecydowanie wygraliby chrześcijańscy demokraci z bloku CDU/CSU, a kanclerzem zostałby ich lider Friedrich Merz. Na razie, by przetrwał obecny rząd, Olaf Scholz prosi Merza o wsparcie. Ich czwartkowe spotkanie nie przyniosło jednak skutku.
Opozycja i były już koalicjant, czyli FDP, prą do przyspieszonych wyborów, domagając się, by głosowanie nad wotum zaufania odbyło się jak najszybciej. Planowo wybory parlamentarne mają odbyć się w Niemczech dopiero we wrześniu przyszłego roku. Brak stabilnego rządu w Berlinie przez tak długi czas może oznaczać większą rolę Polski na arenie europejskiej, bo 1 stycznia nasz kraj obejmuje unijną prezydencję.
CZYTAJ TAKŻE: Sikorski o sytuacji w Niemczech. Mówi o Trójkącie Weimarskim i "pilniejszych" konsultacjach
- Niemcy są kluczowym graczem w Unii Europejskiej. Kiedy ten gracz zostaje osłabiony, może to mieć również wpływ na całą konstrukcję Unii. Być może nastąpi wzrost znaczenia państw Europy Wschodniej - wskazuje prof. Stefan Marschall, analityk polityczny z Uniwersytetu Heinricha Heinego w Düsseldorfie.
Polityczne trzęsienie ziemi w Berlinie budzi dodatkowy niepokój w Kijowie. O ile jednak wynik wyborów za oceanem niemal na pewno będzie oznaczać mniejsze wsparcie Ameryki dla Ukrainy, tak główne partie w Niemczech są za dalszym wspieraniem kraju walczącego z rosyjską agresją.
Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: Marcin Obara/PAP/EPA