Prokuratura wyjaśnia okoliczności śmierci 59-latka w Tczewie. Skrajnie wychłodzony mężczyzna został znaleziony we własnym mieszkaniu, gdzie była tafla lodu na podłodze. Sąsiedzi alarmowali straż miejską i policję. Nikt nie zareagował na czas.
Brat pani Bożeny z Tczewa na Pomorzu umierał samotnie. Choć do jego wychłodzonego mieszkania wzywano pomoc. Dwukrotnie. Pani Bożena brata pochowała w piątek - jak mówi - za wcześnie.
- Jakby była ta policja czy straż, to by było wiadomo, czy żył, czy nie żył. To mogłoby może inaczej się potoczyć - mówi Bożena Szczuka, siostra zmarłego. 59-letni mężczyzna był bardzo schorowanym, żyjącym z renty alkoholikiem. Mieszkał samotnie, a jak twierdzą sąsiedzi - był spokojny. Żebrał na ulicy. - Dawałam mu jedzenie w piątek jeszcze i w sobotę rano już go nikt nie widział - mówi pani Kamila, sąsiadka zmarłego.
Niepokój sąsiadów
Daty i godziny mają w tej historii ogromne znaczenie. W sobotę, 24 lutego, sąsiedzi zaczynają się niepokoić.
W niedzielę 25-tego pani Maria Makowska, rozmawia przez drzwi z mężczyzną jako ostatnia. - Mówię: Józek chcesz obiad? A on przez drzwi [odpowiedział - przyp. red.], już nie wstał - wspomina.
Wieczorem sąsiedzi się niepokoją. Dzwonią do straży miejskiej.
"Się martwię tutaj o sąsiada mojego. Całymi dniami tutaj wystawał na dworze, a od dwóch dni go nie widać. A wiem, że on tam [w mieszkaniu - przyp. red.] nie ma ogrzewania, ani nic nie ma. Czy można to jakoś sprawdzić i do niego wejść?" - słychać na zgłoszeniu telefonicznym do Straży Miejskiej. Dzwoniła pani Kamila.
"Tylko szkoda, że taka godzina" - odpowiada dyżurny Straży Miejskiej i dodaje, że "patrol kończy służbę (...) Lepiej by było [zgłosić sprawę - przyp. red.] na policję, bo jakby w razie coś mu tam było, to wtedy musiałaby być policja".
"Powiedzieli, że jak ma mieszkanie, to nie muszą przyjechać"
Straż odmówiła pomocy. Policja też. - Ten pan powiedział, że nie widzi powodu, żeby wysłać patrol. Jeżeli mnie to tak bardzo martwi, to rano mam przyjść zgłosić do dzielnicowego - relacjonuje rozmowę z policjantami pani Kamila. - Powiedzieli, że jak ma mieszkanie, to nie muszą przyjechać - dodaje pani Bożena, siostra zmarłego. W poniedziałek 26 lutego około godziny 15:30 sąsiedzi weszli na dach i zajrzeli przez okno. Mężczyzna nie ruszał się. Dopiero wtedy pojawiła się policja. Prawie dobę po zgłoszeniu. - Jeżeli będą informacje wskazujące na to, że właściwe służby zostały powiadomione wcześniej o takiej sytuacji i być może o tym, że ten człowiek wymaga pomocy i nie podjęły stosownych działań, to na pewno będzie to przedmiotem postępowania - mówi Ewa Ziębka z Prokuratury Rejonowej w Tczewie.
Mieszkanie jak lodówka
Mieszkanie zmarłego to istna lodówka - panuje w nim temperatura minus siedem stopni, a podłoga i woda w kranie są zamarznięte.
W mieszkaniu był zniszczony piec kaflowy, więc mężczyzna żył na mrozie, ale wciąż nie wiadomo, czy to mróz go zabił.
- Po tej sekcji zwłok biegły nie był w stanie podać bezpośredniej przyczyny zgonu. Zostały pobrane do badań dalsze materiały - wyjaśnia Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Rejonowej w Gdańsku.
"Nie zostawimy tego tak"
Strażnicy przyznają: mogliśmy zrobić więcej. Tym bardziej, że to oni odpowiadają za ratowanie bezdomnych przed mrozem. - Na pewno nie zostawimy tego tak - zapewnia Ryszard Wegiera ze Straży Miejskiej w Tczewie.
Za to policja, która mogła sforsować drzwi do mieszkania, nie ma sobie nic do zarzucenia. Na razie.
- Trwają na tę chwilę czynności, które mają na celu wyjaśnić szczegóły tej sprawy - mówi asp. sztab. Dawid Krajewski z Komendy Powiatowej Policji w Tczewie.
Jeśli ktoś ma tu poczucie winy to ci, którzy pomagali, choć nie musieli. - Byłam zła na siebie, co by jeszcze można było zrobić jak już się dowiedziałam, że nie żyje - mówi pani Kamila.
Autor: Jan Błaszkowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN