200 dzieci czeka na zabiegi operacyjne w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. W grafiku zabiegów są tylko tylko te ratujące życie. Pozostałe są przekładane nawet o półtora roku. Powodem takiej sytuacji jest brak pielęgniarek instrumentariuszek i anestezjologicznych.
4-letni Staś od rana był na czczo i czekał na operację w szpitalu dziecięcym w Warszawie. Nie było żadnej pewności, że się doczeka. Trzy operacje odwołano w czwartek. To już kolejny dzień czekania dziecka i matki.
- Pierwszy raz mieliśmy się stawić w szpitalu w niedzielę. Zadzwoniono do nas, że może jednak w środę. Potem zadzwoniono w poniedziałek, że może jednak we wtorek. Przyjechaliśmy we wtorek, mieliśmy zabieg mieć następnego dnia, ale został przełożony, i to czekanie jest bardzo ciężkie - mówi pani Karolina Michalecka, matka Stasia.
Ośmiomiesięczny Leoś ma wyłonioną stomię. Na operację jej zamknięcia czeka od czerwca.
- Operacja miała się odbyć 6 czerwca, to był ten pierwszy termin, a później dziecko też zachorowało, mieliśmy mieć operację we wrześniu - opowiada pani Agnieszka Sztybor-Okrent, matka Leosia.
Operacja Leosia została przełożona na październik. Nie ma jednak żadnych gwarancji, że do niej dojdzie. Leon jest i tak w całkiem niezłej sytuacji, bo inne dzieci będą musiały poczekać na swoją szansę półtora roku. W tej chwili czeka ich dwieście. Często w ciężkim stanie.
- Niestety, nierzadko zdarzają się sytuacje, że nawet noworodek z wadą wrodzoną, który wymaga operacji w ciągu kilku dni po urodzeniu, musi czekać, musi zwolnić się miejsce na bloku operacyjnym, ponieważ jest pacjent, który wymaga operacji ratującej życie - tłumaczy dr n. med. Aleksandra Jasińska, zastępca kierownika Kliniki Chirurgii, Urologii Dziecięcej i Pediatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Brakuje pielęgniarek
Nowoczesna sala operacyjna jest niewykorzystywana, bo brakuje pielęgniarek instrumentariuszek i anestezjologicznych. W Dziecięcym Szpitalu Klinicznym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego aż połowa z ośmiu sal stoi pusta. To paraliżuje prace wszystkich klinik zabiegowych w szpitalu. Z tego powodu na czas nie została też zoperowana dwunastomiesięczna Nina.
- Operacja miała być tydzień temu, była zaplanowana na konkretną godzinę, ale z powodu braku dostępu do bloku operacyjnego (...) tej operacji nie udało się zrobić - mówi pan Paweł Kabicz, ojciec Niny.
Chcieliśmy zapytać dyrekcję szpitala, w jaki sposób chce rozwiązać problem, ale nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Sprawa jest trudna, bo instrumentariuszki to dobrze wyszkolona elita pielęgniarstwa, asystują przy operacjach i trzeba im za to dobrze płacić. Szpital jest w złej sytuacji finansowej, więc odchodzą. Wszystko odbija się na dzieciach.
- My się absolutnie z tym nie zgadzamy. My chirurdzy nie chcemy brać odpowiedzialności za to, że nie możemy leczyć pacjentów, tak jak powinniśmy to robić, i w czasie jakim ci pacjenci wymagają tego leczenia - podkreśla dr n. med. Aleksandra Jasińska.
Pielęgniarek asystujących przy zabiegach brakuje w całym kraju. Ostatnio z tego powodu operacje musiały zostać wstrzymane w Narodowym Instytucie Onkologii w Warszawie.
Autor: Marek Nowicki / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24