W Biebrzańskim Parku Narodowym spłonęło kilka tysięcy hektarów lasów, torfowisk i łąk. Z powietrza dokładnie widać, jak wielki to teren. Z bliska za to widać, jak trudna jest akcja gaśnicza. Strażacy z akcji wracają dopiero późno w nocy.
Po pięciu dniach i nocach pożaru sytuację w Biebrzańskim Parku Narodowym udało się względnie opanować.
- Na pewno kontrolujemy już sytuację. Ciężko powiedzieć, czy to będzie ostatni dzień gaszenia, czy też będziemy musieli kontynuować przez weekend - informuje mł. bryg. Marcin Janowski z Komendy Wojewódzkiej PSP w Białymstoku.
W Biebrzańskim Parku Narodowym trwa akcja gaśnicza na skalę, jakiej Polska jeszcze nie widziała. - Jedyna w tej chwili możliwość to koordynacja tych wszystkich działań z powietrza - twierdzi nadkom. Tomasz Krupa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
Ponad 400 strażaków, którzy od niedzieli biorą udział w akcji gaśniczej, jeszcze nigdy nie zmagało się z przeciwnikiem tak przebiegłym i szalejącym na tak ogromnym obszarze. Z powietrza wyraźnie można zobaczyć skalę zniszczenia i to, w jak trudnym terenie muszą pracować strażacy.
- Teren po drugiej stronie nadaje się tylko do poruszania albo pojazdami lekkimi, terenowymi, albo ciągnikami - tłumaczy mł. bryg. Marcin Janowski.
"Bambi" zwisa z helikoptera
Najskuteczniejszy sposób walki z pożarem to używanie tak zwanego "kosza Bambi". To pojemnik zawieszony na linie, który transportuje helikopter. Podczas napełniania trafia do niego jednorazowo 700 litrów wody. Podczas jednego dyżuru pilot zrzuca na ogień nawet 140 takich ładunków.
Dzięki śmigłowcowi obserwacyjnemu można precyzyjnie zrzucać ładunki i koordynować działania lotnicze na terenie o powierzchni 8 tysięcy hektarów. To praca wymagająca wielkiej precyzji - praca, bez której kilkaset osób na ziemi nie miałoby szans w walce z żywiołem.
W akcji używane są też drony. Zamontowana na nich kamera termowizyjna pozwala skierować ludzi i śmigłowiec w odpowiednie miejsca. Strażacy na ziemi do gaszenia ognia używają tłumic. Samoloty przestają latać o zmroku, ale strażacy z torfowisk wracają dopiero długo po północy.
Strażacy śpią na łóżkach polowych w sali gimnastycznej. Mają świadomość, że mogłoby ich tu nie być. - Ja jestem pewien, że było to podpalenie - twierdzi Andrzej Grygoruk, dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego. To samo mówi policja. Sprawców, jak dotąd, nie znaleziono.
Autor: Wojciech Bojanowski / Źródło: Fakty TVN