Bunt przedsiębiorców narasta. Otwarte są już nie tylko niektóre restauracje i kawiarnie, ale też niektóre kluby. Eksperci ostrzegają: w takich miejscach nie ma mowy o zachowaniu dystansu.
Właściciele klubów tanecznych w miniony weekend otworzyli swoje lokale. Jednym z inicjatorów akcji #otwieraMY jest pan Michał Wojciechowski ze Strajku Przedsiębiorców. Jak mówił - opcje były dwie: albo pracujemy, albo bankrutujemy.
Wojciechowski, w rozmowie z "Faktami" TVN, został zapytamy o zagrożenie zakażeniem koronawirusem w takich miejscach jak kluby nocne. Organizator akcji stwierdził, że "to się naprawdę niczym nie różni" od przebywania w "jakichkolwiek sklepach".
W każdym z otwartych w weekend klubów z kontrolą był sanepid w asyście policji. Jednak po zakończeniu każdej z tych kontroli imprezy były kontynuowane.
"Wirus nie wybiera"
Właściciele klubów imprezy organizują oficjalnie pod hasłem "zjazd członków, sympatyków i kandydatów na członków Partii Strajk Przedsiębiorców".
- Trzeba powiedzieć sobie dosyć, bo po ośmiu miesiącach zamknięcia, bez żadnego wsparcia, zostawienia na lodzie, to jest bardzo nie fair - mówi Piotr Passek z klubu "Alfa" w Tarnowie.
Epidemiolog Paweł Grzesiowski podkreśla, że pandemia wciąż trwa. - Wirus nie wybiera ani młodszych, ani starszych. Naiwnością jest myślenie, że jeśli z danego miejsca korzystają tylko osoby młode, to jest bezpieczne - daje Grzesiowski.
"Zainwestowałem w ten lokal wszystko"
Do otwarcia biznesu panią Katarzynę zmusił brak środków na czynsz, opłaty i wynagrodzenia dla pracowników. - Byliśmy już naprawdę pod ścianą - mówi właścicielka sali zabaw "Pirat" w Rybniku.
W jej lokalu też była kontrola, jednak ograniczona liczba osób, forma spotkania, czyli warsztaty i wcześniejsze rezerwacje wystarczyły. Kontrola zakończyła się pomyślnie.
- Udało nam się obronić naszą działalność, że jest legalna, że nie narażamy się na łamanie przepisów - podkreśla pani Katarzyna.
Pan Bartosz - współwłaściciel restauracji - też zdecydował się działać. Wcześniejsze rezerwacje, dezynfekcja na wejściu pomiar temperatury, a potem odległość między stolikami - to jego sposób.
- Ja mam 23 lata, zainwestowałem w ten lokal wszystko. Poświęciłem całe dwa lata pracy - mówi Bartosz Sposób, szef kuchni, współwłaściciel lokalu "Ramenownia By Susharnia". - Otworzyliśmy się, bo nie dostaliśmy złotówki z nowej tarczy. Dokładaliśmy do biznesu po 15, 20 tysięcy złotych, więc wybór był prosty: albo się otworzymy, albo zamkniemy - dodaje.
Z kolei w lokalu pana Krzysztofa, żeby zjeść trzeba najpierw wypełnić deklarację Partii Strajku Przedsiębiorców, którą po wyjściu można zniszczyć. Na stoliku jest też egzemplarz polskiej konstytucji.
W tym tygodniu rząd ma ogłosić decyzje w sprawie restrykcji, które mają obowiązywać od 1 lutego.
Autor: Arleta Zalewska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24