Grupa niemal sześćdziesięciorga ukraińskich dzieci wypoczywa nad jeziorem Mamry. Obóz to dla nich wielka przygoda, ale też terapia. Wielu uczestników przez wojnę wywołaną przez Władimira Putina straciło bliskich, dlatego organizatorzy chcą im pomóc uporać się z traumą.
Niemal sześćdziesięcioro ukraińskich dzieci próbuje nad jeziorem Mamry zapomnieć o wojnie i o tym, co dzieje się w ich ojczystym kraju. - W całej Ukrainie ostatnio trwają uderzenia rakietowe - mówi Andrij Pankratow, uczestnik obozu.
Nad jeziorem nie mają czasu na myślenie o rakietach. Uczą się, na czym polega żeglarstwo. Bariery językowej prawie nie ma, bo większość dzieci w Polsce już się zadomowiła. Przyjechały z Ukrainy na początku wojny - niemal każde z własną, tragiczną historią.
- Z mamą przyjechałam i już. Babcia została w Ukrainie, tam pracuje, a tata walczy - opowiada Inna Kołomyjec, uczestniczka obozu.
Najmłodsze dziecko z grupy ma 6 lat, a najstarsze - 17. Niektóre przeżyły rosyjski ostrzał. Na Mazurach są pod ciągłą opieką psychologa.
- Teraz one myślą o swoich ojcach, którzy są w Ukrainie. To bardzo trudna sprawa, bo kiedyś mama i tata byli razem, a teraz oni są w niebezpieczeństwie - tłumaczy Natalia Wojciechowska-Kondracka, psycholożka z Zaporoża.
Organizator obozu dla ukraińskich dzieci sam jeździł do Ukrainy z pomocą humanitarną. Już na początku wojny był pewny, że setki tysięcy dzieci, które przyjechały do Polski, będą potrzebowały normalnych wakacji. Swój pomysł nazywa "terapią na wodzie".
- Wojna jest taką sytuacją, kiedy naprawdę, w przypadku zwłaszcza dziecka, jest ciężko. Mamy dzieci, które straciły rodziców i dziadków, i mieszkają tylko z prababcią. Mamy dziewczynkę, która ma 8 czy 9 lat i mieszka z prababcią w Polsce, bo rodzice zginęli, a dziadkowie po prostu umarli - opowiada kpt. Mariusz Kaczmarczyk, komandor obozu.
Zbierają środki na kolejne turnusy
Obóz nad jeziorem to dla wielu ukraińskich dzieci wielka przygoda. Śpią tam, gdzie sobie wybrały - w kajutach na jachtach albo w wojskowych namiotach na brzegu. Prawie cały dzień żeglują pod okiem instruktorów. Pieniądze na ich pobyt zebrała fundacja Trading Jam Session, ale w okolicy pomagają właściwie wszyscy.
- To, że wszystko kosztuje, to wszyscy wiemy od dawna. Nawet gdybym miał zbankrutować do końca roku, to nie zmieniłbym zdania. To jest w naszym interesie pomóc tym ludziom. I żebyśmy my tego nie musieli tego przeżywać - podkreśla Krzysztof Ciszewski, który prowadzi czarter jachtów żaglowych Mix Czarter.
Organizatorzy zbierają pieniądze na kolejne turnusy, a także na kamizelki ochronne i kaski dla walczącej Ukrainy. Zbierają też na operację dla Andrija, jednego z uczestników obozu. Opuchlizna na twarzy chłopaka, chociaż ma podłoże genetyczne, znacznie się nasiliła po wpływem wojennego stresu. Zabieg można przeprowadzić w Wiedniu.
Wszyscy wierzą, że będzie dobrze. Po czterech dniach pod żaglami widać dużą zmianę w zachowaniu dzieci. Jak mówi Natalia Wojciechowska-Kondracka, uczestnicy wreszcie zaczęli się uśmiechać. - Pierwszego dnia mieli łzy w oczach - dodaje psycholożka.
Autor: Andrzej Zaucha / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24