Sąsiedzi i strażacy dają z siebie wszystko, by sześcioosobowa rodzina z Białego Dunajca, w której jest troje niepełnosprawnych dzieci, miała nowy dom. Każde z chorych dzieci cierpi na nieuleczalną chorobę i oddycha dzięki respiratorowi. Obecnie rodzina mieszka w ciasnym mieszkaniu na poddaszu. Ojciec dzieci na początku sam chciał zbudować nowy dom, ale do pomocy ruszyli sąsiedzi.
Budowa nowego domu dla rodziny Świdrów - czy raczej Świderków, jak sami o sobie mówią - wciąż trwa. Bartłomiej i Barbara Świdrowie mają czworo dzieci. Troje z nich cierpi na chorobę genetyczną - zespół Leigha. To bliźnięta Piotruś i Paulinka, a także starszy od nich Dawidek. 5-letni Dawid był pierwszym dzieckiem, u którego ujawniła się choroba genetyczna.
Cała rodzina obecnie mieści się w dwóch małych pokojach na poddaszu. Zamiast łazienki, dzieci mają do dyspozycji wanienkę. - Pokój to bardziej przypomina oddział szpitalny, bardzo mały oddział - ocenia Zbigniew Prokop, sąsiad, który pomaga w budowie nowego domu.
Sąsiedzi wyszli z inicjatywą
Pan Bartłomiej Świder postanowił, że sam zbuduje dla swoje rodziny wymarzony dom. - Ja miałem ten dom budować systemem gospodarczym - mówi.
Szybko się przekonał, że to ponad jego siły, kiedy prawie wszystkie poświęca niepełnosprawnym dzieciom. Ale od czego są sąsiedzi? - Świderki challenge: ta akcja miała na celu pomoc w budowie tego domu, żeby prace przyspieszyć - objaśnia Zbigniew Prokop.
Na budowie zameldowało się już kilka drużyn strażaków ochotników i funkcjonariusze Straży Granicznej. Potrzeba jednak więcej rąk do pracy, by jak najszybciej uporać się z dachem.
- Zdążyć przed tą zimą naszą, zima tu jest sroga. (...) To jest wyjątkowa sytuacja, w której trzeba pomóc ludziom - podkreśla Stefan Habas, sąsiad, który pomaga w budowie nowego domu.
Każdy jest mile widziany, nawet jeżeli przychodzi pomagać przez kilka godzin. Nowy dom buduje ludzki zapał.
Nieuleczalna choroba
Dzieci prawidłowo rozwijały się do 7. miesiąca życia i nagle przestały się ruszać. Choroba powoduje, że ich komórki są niedotlenione. Dzieci nigdy nie nauczyły się chodzić, ani mówić. Jedyny kontakt z nimi polega na słuchaniu bicia ich serc. - Jeżeli coś się dzieje dziecku, tętno wzrasta - tłumaczy pani Barbara Świder.
Pani Barbara chciałaby wyjść z dziećmi na spacer, ale schody do mieszkania to największa przeszkoda. Choroba jest nieuleczalna i muszą się pospieszyć. - Najtrudniejsze w naszym życiu jest to, że nie wiemy, czy jutro będzie - mówi pani Barbara.
Wiadomo za to, jaki będzie ich dom. - Żeby był to domek pełny miłości. Wiemy, że nasze dzieciątka są z nami szczęśliwe - wyjaśnia pani Barbara. - Musimy być z nimi i musimy im w tym pomóc, żeby jak najdłużej byli z nami - dodaje.
Więcej o akcji Walka Świderków o lepsze jutro na profilu na Facebooku.
Autor: Jarosław Kostkowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN