Nawet dziewięć tysięcy porcji za jednym razem przygotowują wolontariusze dla mieszkańców Chersonia. Dowożą i rozdają, bo w wyzwolonym przez Ukraińców mieście brakuje prądu i wody zdatnej do picia, a większość sklepów jest zamknięta.
Kucharze-wolontariusze w Mikołajewie każdego dnia przygotowują od sześciu do dziewięciu tysięcy posiłków, ale menu kuchni na kołach zmienia się codziennie.
- Zajmujemy się tym projektem od roku i w tym czasie nie pracowaliśmy jedynie przez dwa dni. Brak wody i prądu nie jest problemem. Jesteśmy niezależni. Mamy swoje zbiorniki z wodą i generatory - mówi Nikolaj, wolontariusz z organizacji humanitarnej World Central Kitchen.
Zapakowane w jednorazowe pudełka jedzenie jest ładowane do busów, które wyruszają w kierunku odległego o godzinę jazdy Chersonia. To niebezpieczna operacja, dlatego załoga pracuje w kamizelkach kuloodpornych.
W ustalonych punktach na transport czekają mieszkańcy. Grupy ludzi mogą przyciągać uwagę rosyjskich dronów, dlatego żywność rozdawana jest błyskawicznie i zawsze pod osłoną wysokich budynków.
- W tej okolicy wszystkie mieszkania mają elektryczne piece, więc jeśli nie ma prądu, nie mogą gotować. Do tego woda nie nadaje się do picia i jest dostępna tylko kilka razy w tygodniu przez dwie godziny - zwraca uwagę Julia Konowalowa, koordynatorka akcji, organizacja World Central Kitchen w Mikołajewie.
Problemem są też braki w zaopatrzeniu. - Sklepy nie pracują. Tylko takie malutkie są otwarte, a duże wszystkie pozamykane. Niczego nie kupisz - mówi Iwan, mieszkaniec Chersonia.
Miasto wyzwolone, ale wciąż atakowane
Miasto od ponad pół roku jest pod kontrolą ukraińskiej armii. Nie wróciło jednak do normalności. - Są ostrzały. Boimy się bardzo, ale to nieważne. Ważne, że nasi są blisko - wyznaje Swietłana, mieszkanka Chersonia.
Rakiety na Chersoń spadają co noc. - Dziecko i dwoje dorosłych zginęli w Zeleniowce koło sklepu. To tylko wczoraj - informuje Jurij, mieszkaniec Chersonia.
Chersoń to jedyna stolica obwodu w Ukrainie, którą Rosjanie zajęli na początku inwazji. Stacjonowali tam siedem miesięcy. - Było strasznie. Wojskowi mogli cię w każdej chwili aresztować, wystarczyło, że im się coś nie spodobało - wspomina Lena, mieszkanka Chersonia.
Rosyjscy żołnierze mówili miejscowym, że przyszli ich wyzwolić. - Wyzwolili jednych od domu, drugich od pracy, innych od życia, dzieci, rodziców - tłumaczy Lena.
W październiku Rosjanie wycofali się na drugi brzeg Dniepru po Moście Antonowskim, który potem wysadzili. Większość mieszkańców okolicy uciekła. Zostały psy, którym wolontariusze dostarczają karmę. Chersoń już dawno został wyzwolony, ale to wciąż frontowe miasto. Mieszkańcy nie przetrwaliby bez pomocy z zewnątrz. Jedyna nadzieja dla nich na normalne życie to koniec wojny.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN