Kolejna seria utonięć na polskich kąpieliskach i najtragiczniejszy w tym sezonie weekend z policyjnymi statystykami grozy. Tylko w sobotę i w niedzielę życie pod wodą straciło 17 osób. Od początku wakacji aż 87.
Tragiczny finał poszkiwań na rzece Skawa w Grodzisku koło Oświęcimia. 40 strażaków próbowało odnaleźć 17-latka i 17-latkę, którzy w niedzielne popołudnie weszli do wody w miejscu niedozwolonym. Wyjątkowo niebezpiecznym, bo głębokość tam wynosi cztery metry.
- Obydwie osoby zostały podjęte przez nurków strażaków, przekazane pogotowiu i, niestety, nie udało się tych osób uratować - informuje młodszy kapitan Józef Boba ze Straży Pożarnej w Oświęcimiu.
Najtragiczniejszy weekend w sezonie
Para nastolatków to kolejne ofiary tych wakacji, a miniony weekend zapisał się w policyjnych statystykach jako najtragiczniejszy w tym sezonie.
20 lipca życie pod wodą straciło siedem osób. Jedną z nich był 30-letni mężczyzna. W jeziorze Hańcza nurkował z kolegami, z niewyjaśnionych przyczyn nie wypłynął na powierzchnię.
CZYTAJ TAKŻE: W rzece utonęło dwoje 17-latków
W niedzielę utnęło aż 10 osób. Najwięcej jednego dnia od początku lata. - Co roku znajdują się takie osoby, które wszystko lekceważą, ale mam wrażenie, że rośnie świadomość społeczeństwa na temat bezpieczeństwa nad wodą - ocenia Jakub Matuk, ratownik wodny nad kąpieliskiem Dojlidy.
Odzwierciedlenia tej rosnącej społecznej świadomości, niestety, nie widać w liczbach. Tylko w czerwcu utonęły łącznie 52 osoby, w lipcu już 58. To więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Co ważne - za każdą z tych cyfr kryje się ludzka tragedia.
Grzechy główne Polaków nad wodą
- Najczęstszą przyczyną utonięć w Polsce, niestety, nadal jest alkohol oraz nieodpowiednie przygotowanie - informuje Przemysław Janusz, ratownik Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Mimo ostrzeżeń i apeli brawura, alkohol, popisy przed znajomymi w połączeniu z kąpielą w niedozwolonym miejscu wciąż są grzechem głównym Polaków wypoczywających nad wodą. Tyle że woda to żywioł, który nie wybacza błędów. Tam, gdzie ratowników nie ma, trudno mówić o bezpieczeństwie.
- To jest popularny mit, że widać z daleka, że ktoś tonie. Zwykle ludzie toną w ciszy, dlatego tak naprawdę podstawą naszej pracy jest ciągłe obserwowanie tafli wody i zwracanie uwagi na osoby, które potencjalnie mogą potrzebować naszej pomocy - mówi Jakub Matuk.
Ewentualne próby pomocy niesionej przez niewykwalifikowanych kolegów czy gapiów często prowadzą do jeszcze większych tragedii.
- Jeżeli widzimy osobę, która znajduje się w wodzie i potrzebuje pomocy, przede wszystkim należy powiadomić służby, tak żeby ten łańcuch przeżycia już został uruchomiony. My jako osoby postronne starajmy się nie wchodzić do wody. Jedyne, co możemy zrobić, jeżeli jest taka możliwość, to podać linę, podać jakąś gałąź - informuje Przemysław Janusz.
Letnia beztroska w jednej sekundzie może zamienić się w dramat na całe życie
- Coraz częściej da się zauważyć osoby pływające z bojką asekuracyjną, typu pamelka. Już samodzielnie zaopatrzeni w nią są, więc to bardzo cieszy ratowników - zwraca uwagę Jakub Matuk.
Nawet gdy potrafimy pływać, kamizelka w kajaku jest obowiązkowa dla każdego. Bo letnia beztroska w jednej sekundzie może zamienić się w dramat na całe życie.
W ubiegłym roku utonęło 450 osób. Zdecydowana większość z nich to mężczyźni powyżej 50. roku życia. 82 osoby przed utonięciem spożywały alkohol.
O tym, jak ostrzeżenia i apele na niewiele się zdają, gdy w grę wchodzi ułańska fantazja i brak rozsądku, widać nierzadko nad Bałtykiem. Czerwona flaga to jasny znak zakazu wchodzenia do wody. Kąpiele tylko w miejscach strzeżonych - to wyraz zdrowego rozsądku. Tak, abyśmy mogli tak samo na plażę pójść, jak i z niej wrócić.
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24