W Czechach woda w niektórych miejscach zaczyna opadać. Kłopoty ma wciąż Ostrawa. Pęknięte wały udało się naprawić, woda już się nie wlewa do miasta, ale służby musiały naprędce ewakuować setki osób, które były uwięzione we własnych domach. Tam najgorsze już minęło, choć południe Czech dalej jest objęte alertami powodziowymi.
Woda z pękniętych wałów w Ostrawie zalewała miasto tak szybko, że ponad pół tysiąca ludzi potrzebowało pomocy służb, żeby uciec przed nieoczekiwaną falą powodziową. Niektórych można było ewakuować tylko przy pomocy śmigłowca. Innych ratownicy pontonami transportowali do wyżej położonych dzielnic. - Obudziłem się i zobaczyłem, że wszędzie dookoła mnie jest woda. Mogliśmy tylko czekać, aż dotrą do nas ratownicy - relacjonuje Martin Adamczyk, ewakuowany mieszkaniec Ostrawy.
Wraz z ewakuacją trwała akcja służb, by zatamować wyrwy powstałe w wale u zbiegu Odry i Opawy. Brali w niej udział strażacy, policjanci i saperzy. Po kilku godzinach wał udało się uszczelnić. Woda już się rozlała, sytuacja się stabilizuje, ale zniszczenia w Ostrawie i tak są duże. Fala wdarła się między innymi do domu opieki dla osób starszych i schorowanych.
- Udało nam się zawczasu przenieść podopiecznych na wyższe piętro. Na szczęście woda tam nie dotarła, zabrakło jej 2 stopni. Byliśmy naprawdę zaskoczeni tym, co się działo. W 12 minut woda dotarła do naszego budynku - opowiada Michał Marianek, dyrektor Domu Opieki w Ostrawie.
Zalana, oprócz osiedli, została też dzielnica przemysłowa. Woda w niektórych miejscach sięgała dwóch metrów. Nie wszyscy mieszkańcy Ostrawy mogą wrócić do swoich mieszkań.
"Strażacy spisują się na medal"
Trudna sytuacja jest też w mieście Litovel. - Musimy czekać, aż woda zacznie opadać. Nie ma wody pitnej ani prądu. Sytuacja jest naprawdę zła - mówi Jolana Pridalova, mieszkanka miasta.
Gdy w poniedziałkowe popołudnie przez Litovel przechodziła fala kulminacyjna, to miasto dosłownie stało się wyspą. Wszystkie drogi dojazdowe zostały zalane. Były problemy z internetem i siecią telefoniczną. - Zostaliśmy otoczeni, zupełnie tak jak w trakcie pandemii COVID-19, ale wtedy możliwa była ucieczka, a teraz to jest jakiś horror - mówi Jaroslav Jicha, kierownik hali sportowej zamienionej na centrum ewakuacyjne.
Woda odcinała wszelkie drogi ucieczki. Na jednym z nagrań widać moment, kiedy ratownicy z pokładu śmigłowca dostrzegli mężczyznę kurczowo trzymającego się drzew, które zalane zostały ze wszystkich stron przez rwący nurt.
W okolicach miasta Karniów, na granicy z Polską - 15 kilometrów od Głubczyc - ratownikom udało się ocalić mężczyznę i wciągnąć go na pokład śmigłowca, ale właśnie w tych okolicach czeskie służby odkryły ciała kolejnych ofiar powodzi. Jedna osoba utonęła we własnym domu, ciało innej kobiety znaleziono w rzece.
- Bardzo się bałam. Byłam w szoku. Nie sądziłam, że to do nas przyjdzie. Zaczęłam uciekać, bo woda bardzo szybko podnosiła się wokół mojego domu. Potem zadzwoniłam po straż, żeby pomogli dwóm osobom, które są przykute do łózek. Strażacy spisują się na medal, bardzo nam pomogli - opowiada Renata Gaborova, mieszkanka miasta Litovel.
Najgorsze za nimi
Strażacy pomagają też tam, gdzie woda już zaczęła opadać. W Boguminie, mieście, w którym odcięto dostawy prądu, gazu i ciepłej wody, służby rozwożą jedzenie, a czeski rząd jest gotów skierować nawet dwa tysiące żołnierzy do walki ze skutkami powodzi.
- Ogień można ugasić, ale wody nie da się powstrzymać. Jedyne, co jest teraz możliwe, to ją kontrolować i monitorować - zauważa Jiri Ribola, strażak ochotnik z gminy Plav.
CZYTAJ TEŻ: Uspokajający komunikat z Czech
Według synoptyków - Czesi najgorsze mają już za sobą. Narażone jest jedynie południe kraju, gdzie teraz przesunęły się opady. W ponad 50 miejscowościach wprowadzono najwyższy poziom alarmu powodziowego.
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Reuters