Rosyjscy partyzanci znowu grają Putinowi na nosie i udowadniają, że kto sieje wiatr, zbiera burzę. Prowadzą kolejne akcje, a w ich szeregi wstępują nowi ochotnicy. Tymczasem Grupa Wagnera potrzebuje "przynajmniej miesiąca, żeby się ustabilizować", jak mówi jej lider Jewgienij Prigożyn.
Eksplozje w obwodach: smoleńskim, kurskim, kałuskim i biełgorodzkim. Ewakuacja mieszkańców miejscowości Szebiekino i kolejny rajd partyzantów na terytorium Federacji Rosyjskiej. Atakując Ukrainę, rosyjski dyktator tego najwyraźniej nie przewidział. Kremlowi z trudem przychodzi tłumaczenie, dlaczego granice Rosji nie są należycie bronione i dlaczego atakują tam sami Rosjanie. - Wyzwolimy całą Rosję. Od Biełgorodu po Władywostok, więc biało-niebiesko-biała flaga wolności zostanie wywieszona w Moskwie - zapewnia członek Legionu Wolności Rosji.
Rosyjscy partyzanci twierdzą, że ich szeregi zasila coraz większa liczba ochotników. W ostatnim rajdzie w głąb obwodu biełgorodzkiego miało brać udział przeszło stu ochotników. To stawia dowódców Putina przed poważnym dylematem. Czy wzmocnić własne granice, czy dalej próbować uzupełniać jednostki atakujące Ukrainę? - Chcemy przynajmniej miesiąca, żeby się ustabilizować. Bo to była ciężka historia, ciężki rok. Wtedy stanie się jasne, co dalej - wyjaśnia Jewgienij Prigożyn, szef najemników z Grupy Wagnera.
Najemnicy z Grupy Wagnera do poniedziałku mają wycofać się ze swoich pozycji i przekazać je wojskom bezpośrednio podlegającym Putinowi. Te wojska nie są już zdolne do jakiejkolwiek ofensywy, a raczej czekają na ruch ze strony Ukrainy. - Zawsze jesteśmy gotowi do ataku. Czekamy na rozkazy. Jak tylko rozkaz nadejdzie, zaatakujemy - zapewnia Mykoła, ukraiński żołnierz.
Problemy Kijowa
Sytuacja na froncie być może wyglądałaby inaczej, gdyby Rosjanie wykorzystywali swoje pociski manewrujące i drony kamikadze do atakowania celów wojskowych, a nie ostrzału ukraińskich miast. W nocy wojska Putina po raz kolejny zaatakowały Kijów. - Sytuacja taka jak poprzedniej nocy w Kijowie, kiedy ludzie przybyli do schronu, a ten był zamknięty, nie powinna się już nigdy powtórzyć - podkreśla Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy. Nie kryje swojego oburzenia i zapowiada kontrole wszystkich schronów.
W czwartek odłamki zestrzelonej nad Kijowem rosyjskiej rakiety Iskander śmiertelnie raniły trzy osoby - w tym dziewięcioletnią dziewczynkę. To wydarzyło się tuż przed drzwiami do miejsca schronienia. - Bardzo współczujemy rodzicom tej zabitej dziewczynki. To straszne, kiedy ludzie umierają, ale śmierć dziecka to najstraszniejsza rzecz, jaka może się wydarzyć - mówi Iryna Bohdańczikowa, mieszkanka Kijowa.
Burmistrz Kijowa i były bokser Witalij Kliczko zapewnia, że rozumie wściekłość mieszkańców i zapowiada szczegółowe zbadanie sprawy. - Prokuratura, służby bezpieczeństwa i policja już wszczęły śledztwo. Wnioski zostaną wyciągnięte - obiecuje Kliczko.
Apel do Zachodu
W trakcie szczytu Europejskiej Wspólnoty Politycznej w Mołdawii prezydent Zełenski nie wymienił nazwisk osób, wobec których powinny być wyciągnięte konsekwencje. Podkreślił, że właśnie dlatego, żeby uniknąć kolejnych tragedii, na każdym spotkaniu z zachodnimi sojusznikami prosi o wzmocnienie obrony ukraińskiego nieba. Prośba dotyczy nie tylko systemów przeciwlotniczych, ale też nowoczesnych myśliwców.
- Dzisiaj usłyszałem silne wsparcie z wielu krajów, słyszałem o znacznej liczbie samolotów myśliwskich. Z pomocą Stanów Zjednoczonych wkrótce stworzymy tę koalicję - zapewnia Zełenski.
Ukraiński przywódca liczy, że przekona Stany Zjednoczone nie tylko do wsparcia szkoleń pilotów, ale też do objęcia roli lidera w koalicji, która ma je przekazać. - Wszyscy zgadzamy się, że w środku wojny nie możemy uczynić Ukrainy pełnoprawnym członkiem NATO. Ale jednocześnie musimy przygotować się na sytuację, gdy wojna dobiegnie końca - mówi Jens Stolenberg, sekretarz generalny NATO. Kluczowe decyzje w zakresie bezpieczeństwa krajów NATO oraz dalszego wsparcia Ukrainy zapadną w trakcie najbliższego szczytu NATO w lipcu w Wilnie.
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Twitter/Artur Micek