Nowa amerykańska administracja chce przejąć kontrolę nad Grenlandią. Na jakich zasadach: aneksji? operacji zbrojnej? umowy? Na razie nie wiemy. Wiemy za to, że o ile podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa temat szybko zniknął, to teraz zdaje się być dla niego i jego ludzi jednym z priorytetów. Ze słów i czynów samych Grenlandczyków wynika, że dla nich najważniejsze jest samostanowienie.
Donald Trump zapałał wielkim uczuciem do Grenlandii nie ze względu na jej specyficzne uroki.
- Popatrzcie. Nie potrzebujecie nawet lornetki. Rozejrzyjcie się. Wszędzie są chińskie statki. Wszędzie są statki Rosji. Nie pozwolimy, żeby to się stało. Mówię o ochronie wolnego świata - powiedział prezydent Stanów Zjednoczonych, który wielokrotnie powtarzał, że chce przejąć kontrolę nad Grenlandią.
Tego typu deklaracje sprawiły, że licząca niecałe 58 tysięcy mieszkanców wyspa stała się nagle jednym z kluczowych elementów na nowej geopolitycznej mapie świata. Kiedy jednak spojrzymy na historię, to okaże się, że nie jest to pierwszy raz, kiedy Grenlandią interesują się największe światowe mocarstwa, w tym Stany Zjednoczone.
Wynika to z dwóch czynników: położenia oraz skrywanych pod powierzchnią zasobów naturalnych. Zacznijmy od tych drugich. Ostatnie badania pokazały, że 25 z 34 minerałów uznanych przez Komisję Europejską za "surowce krytyczne" znaleziono właśnie na Grenlandii, w tym tak zwane pierwiastki ziem rzadkich. Do tego trzeba dodać pokaźne zasoby ropy.
Ta formalnie podlegająca Danii wyspa faktycznie znajduje się znacznie bliżej Stanów Zjednoczonych niż Kopenhagi, a lot do Nowego Jorku z jej głównego lotniska trwa prawie o połowę krócej niż do duńskiej stolicy.
Do tego dochodzi kontekst geopolityczny - Grenlandia to z jednej strony brama do Arktyki, z drugiej strony idealne miejsce do rozmieszczenia na niej systemów obrony przeciwrakietowej, w przypadku ataków na przykład ze strony Rosji. Na dodatek, jako część Królestwa Danii, formalnie przynależy do NATO.
Przed Trumpem Amerykanie trzykrotnie próbowali odkupić wyspę
- W czasie II wojny światowej Stany Zjednoczone prowadziły tam ogromną liczbę baz, a podczas zimnej wojny - jeszcze więcej. Maksymalnie na Grenlandii przebywało ponad 10 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Obecnie jest tam jedna baza, Thule Air Base, i myślę, że jest tam około 300 amerykańskich żołnierzy. I to wszystko - mówi Ulrik Pram Gad, badacz z Duńskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych.
Przed Donaldem Trumpem Amerykanie trzykrotnie próbowali odkupić Grenlandię. Pierwszy raz jeszcze w XIX wieku. Dzisiaj temat wraca, a wraz z nim pytanie o los wyspy i jej mieszkańców.
- Od II wojny światowej mamy zasadę samostanowienia dla skolonizowanych narodów. Jeśli ktokolwiek miałby sprzedać Grenlandię, byliby to Grenlandczycy, i nie sprzedaliby jej jako kawałka własności. Co najwyżej mogliby oni zawrzeć umowę biznesową z Trumpem, w ramach której płaciłby on roczną dotację do budżetu wyspy - wskazuje Ulrik Pram Gad.
Co o tym wszystkim sądzą Grenlandczycy?
Co o całym zamieszaniu sądzą sami mieszkańcy Grenlandii? Ci mieli niedawno okazję wypowiedzieć się przy okazji wyborów do lokalnego parlamentu. Wygrali je Demokraci, centroprawicowe ugrupowanie, którego lider podczas kampanii podkreślał prawo Grenlandczyków do samostanowienia.
- Nie chcemy być Amerykanami, nie chcemy być Duńczykami. Chcemy być Grenlandczykami - deklarował Jens Frederik Nielsen, grenlandzki polityk, lider partii Demokraci.
Amerykańskie zakusy na wyspę wzbudziły też spore poruszenie w Kopenhadze. Emocje wzrosły jeszcze bardziej po tym, jak Donald Trump pozwolił sobie na otwartą krytykę Danii i zagroził jej cłami w przypadku odmowy sprzedaży Grenlandii.
- Z perspektywy Zachodu mamy jasny interes w tym, aby Stany Zjednoczone odgrywały dużą rolę w tym regionie, a nie na przykład Rosja czy inne kraje. Ale Grenlandia jest własnością narodu grenlandzkiego - wskazuje Mette Frederiksen, premier Danii.
Jasny sygnał z Waszyngtonu
Jednak sygnał, który płynie z Waszyngtonu, jest jasny: Grenlandia ma być częścią amerykańskiej strefy wpływów, a tym, co może podlegać jakimkolwiek negocjacjom, jest kwestia ceny, jaką Stany Zjednoczone będą musiały za nią zapłacić.
- Jeśli dla naszego bezpieczeństwa narodowego będzie trzeba zainteresować się jakimś rejonem Grenlandii, prezydent Trump to zrobi. Bo nie obchodzi go, co wykrzykują do nas Europejczycy. Jego obchodzi korzyść amerykańskich obywateli - mówi J.D. Vance, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych.
W tym tygodniu Grenlandię ma odwiedzić, miedzy innymi, żona wiceprezydenta J.D. Vance'a z synem. Oficjalnie ma to być prywatna wizyta, a chodzi o zobaczenie wyścigu psich zaprzęgów. Media zwracają jednak uwagę, że w skład tej delegacji wchodzą także doradca amerykańskiego prezydenta ds. bezpieczeństwa oraz sekretarz ds. energii. Premier Grenlandii nazwał całą podróż "ingerencją w wewnętrzne sprawy wyspy i jej mieszkańców".
Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/CHRISTIAN KLINDT SOELBECK