Do szpitala w Zaporożu trafiają z frontu ciężko ranni ukraińscy żołnierze i członkowie obrony terytorialnej. Przed wojną to była mała placówka, ale teraz brakuje personelu, bo jest więcej operacji, a ranni wymagają większej opieki. Dlatego medykom pomagają wolontariusze.
Do szpitala w Zaporożu trafiają żołnierze z linii frontu. Jeden z nich, którego przywieziono w środę, został ranny, ale mógł chodzić o własnych siłach. W nocy z wtorku na środę jego posterunek zaatakowali rosyjscy dywersanci.
- Otworzył do mnie ogień z automatu. Szybko przyszła pomoc i zaczęła się walka. Wystrzeliłem jeszcze dwa magazynki i dopiero się zorientowałem, że coś jest nie tak z moją ręką - relacjonował żołnierz.
Kula przeszła na wylot przez rękę żołnierza, a potem wpadła pod kamizelkę, raniąc klatkę piersiową. 29-latek do szpitala trafił dzięki dziewczynie o pseudonimie "Kova", która jest wojskowym paramedykiem. Kova pracuje na froncie od początku wojny w Ukrainie.
- 25 lutego już byłam na pierwszej linii pod Melitopolem. Najgorsze było pierwsze dziewięć dni, potem było już bezpieczniej - opowiada "Kova".
Walki toczą się zaledwie 20 kilometrów od Zaporoża i szpitala, do którego trafiają żołnierze.
- Ostrzeliwali nas bardzo intensywnie przez ponad pięć godzin: atakowały nas śmigłowce, grady, smiercze, czołgi. To był kompleksowy ostrzał, do tego drony. Ludzie dużo przeszli - opowiada jeden z żołnierzy.
Mimo urazów większość ukraińskich żołnierzy wciąż chce walczyć. - To nie tak jak w 2014 roku. Jako psycholog jestem wręcz zszokowany tym, że nawet ciężko ranni żołnierze nie poddają się i chcą wracać na front - mówi Fiodor Aleksandrowicz, psycholog wojskowy.
"Potrzebujemy więcej personelu"
Szpital w Zaporożu to placówka wojskowa, ale obok lekarzy w mundurach pracują tam cywile-ochotnicy - ramię w ramię świeżo upieczeni absolwenci medycyny i ich profesorowie. Nie sądzili, że lekarską praktykę zaczną od usuwania z poranionych ciał takich przedmiotów.
- Potrzebujemy więcej personelu. To był malutki szpital rehabilitacyjny, a stał się normalnym szpitalem frontowym - zaznacza Oksana Korczyńska, koordynatorka wojskowo-cywilnej pomocy medycznej.
W ukraińskich wojskowych statystykach do oznaczenia rannych i zabitych używa się specyficznego kodu - to pamiątka po Związku Radzieckim i wojnie w Afganistanie.
- Wywozimy tych oznaczonych jako "300", czyli rannych, i oznaczonych jako "200", którzy, niestety, nie żyją - wyjaśnia "Romaszka", medyczka i wolontariuszka. - Do wojny i do śmierci nie wolno przywyknąć - podkreśla.
Ukraińska armia nie podaje liczby zabitych i rannych żołnierzy, bo to informacja strategiczna.
Szpital w Zaporożu to jedna z wielu wojskowych placówek medycznych, jakie działają teraz w Ukrainie. W środę do szpitala przywieziono tylko kilku rannych żołnierzy, ale takie dni to jednak rzadkość.
Autor: Paweł Szot / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24