Marszałek Tomasz Grodzki zaprasza prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego do Senatu. Marszałek Senatu chce wypracować kompromis w sprawie ustawy o przeprowadzeniu wyborów prezydenckich. Jednocześnie politycy rozpoczęli negocjacje w sprawie terminu głosowania.
W środę odbyło się spotkanie prezydenta Andrzeja Dudy z marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim.
Z komunikatu Grodzkiego po wizycie w Pałacu Prezydenckim można wywnioskować, że różnica zdań w sprawie planu gry na najbliższe dni i tygodnie jest duża. - Musimy w Senacie wykonać tę pracę, której nie wykonano w Sejmie - mówił Tomasz Grodzki.
Słowa marszałka Senatu brzmią jak zapowiedź powtórki scenariusza, który opozycja zrealizowała w Senacie, wykorzystując maksymalne terminy i pracując nad poprzednią ustawą równe 30 dni.
Tym razem jednak realizacja tego planu będzie trudniejsza.
Politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego i Lewicy nie mają już determinacji, by przeciągać pracę w wyższej izbie parlamentu za wszelką cenę, bo obawiają się, że kolejna wyborcza katastrofa obciążałaby już nie tylko PiS.
- Podstawowym warunkiem porozumienia powinno być to, że prace w Senacie będą skrócone - mówi poseł Krzysztof Gawkowski (Lewica, Wiosna).
Od tego w jakim tempie nad nowymi zasadami wyborów będzie pracował Senat, w ogromnej mierze zależy to, na kiedy zaplanowane zostanie głosowanie w wyborach. W tej sprawie na opozycji porozumienia brak.
- Można się spodziewać, że prace w Senacie będą długie - mówi poseł Marcin Kierwiński (Koalicja Obywatelska, Platforma Obywatelska). - Platforma potrzebuje czasu do tego, żeby uporządkować sobie sprawy wewnętrzne, podjąć decyzję, zastanowić się, co robić dalej, czy zmienić kandydata - odpowiada Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL.
Wyborczy kalendarz
Prawo i Sprawiedliwość chce, by wybory odbyły się jak najszybciej, czyli 28 czerwca. Według powszechnej w partii opinii każdy kolejny tydzień obniża szanse Andrzeja Dudy na wygraną.
Drugim powodem jest fakt, że im szybciej odbędzie się głosowanie, tym mniej czasu Platforma Obywatelska będzie mieć na wszystkie decyzje.
Politycy Platformy chcą wyborów w ostatnim możliwym terminie - 19 lipca - by mieć czas na ewentualną wymianę kandydata, co wiąże się z nową zbiórką podpisów poparcia.
Z kolei Lewica mówi o 5 lipca lub 12 lipca.
Jednak bardzo ważnym elementem wyborczej układanki jest to, że PiS w sprawie daty głosowania ma sojusznika w PSL-u.
W sztabie ludowców pojawiają się obawy, że czas działa na korzyść Szymona Hołowni, czyli najsilniejszego kandydata do zajęcia drugiego miejsca obok Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Platforma chce zmiany kandydata?
Platforma Obywatelska jest dziś jedyną partią, która nie mówi, że na 100 procent nie zmienimy kandydata.
Partia będzie się broniła przed publicznymi rozważaniami o tym, kto mógłby zastąpić Małgorzatę Kidawę-Błońską, ale tajemnicą poliszynela jest to, że partia prowadzi badania, w których pyta o poziom poparcia dla Rafała Trzaskowskiego, Radosława Sikorskiego i Donalda Tuska.
Każdy z nich już raz odmówił wystartowania w wyborach prezydenckich, ale było to przed epidemią COVID-19.
- Najpierw trzeba ustalić zasady gry, a później wystawiać zawodników - mówił poseł Jan Grabiec (Koalicja Obywatelska, Platforma Obywatelska).
- Jesteśmy gotowi na wszystkie najtrudniejsze warianty, ale to nie jest moment, kiedy można wszystko ujawniać, wszystko mówić. Bo wróg słucha - dodaje poseł Sławomir Nitras (Koalicja Obywatelska, Platforma Obywatelska).
Marszałek Tomasz Grodzki w środę zaprosił na rozmowy w Senacie Jarosława Kaczyńskiego, by z nim szukać kompromisu w sprawie wyborów.
Autor: Krzysztof Skórzyński / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Jakub Szymczuk/KPRP