"W żadnym wypadku nie możemy mówić o łamaniu prawa" - tak mówi minister sportu Kamil Bortniczuk o doniesieniach Wirtualnej Polski na temat wiceministra w jego resorcie. Dla rodziców chorych dzieci firma Łukasza Mejzy była nadzieją, a metoda leczenia, którą oferowali jego ludzie, przedstawiana była jako jedyna szansa na życie. O tym jak ludzie Mejzy mieli oferować terapię, opowiadają kolejne rodziny.
Do osób takich jak pani Katarzyna Sokół, która cierpi na adrenoleukodystrofię, której starszy syn zmarł w wyniku tej samej choroby, młodszy jest po dwóch przeszczepach szpiku, a mąż stracił wzrok - miały trafiać oferty Łukasza Mejzy i jego współpracowników. A także do matek takich jak pani Dagmara Mędrek, która szukała pomocy dla swoich nieuleczalnie chorych dzieci.
- Ja wiedziałam od światowych ekspertów, że takiego leczenia nie ma, nie ma żadnej nadziei i nagle słowa takiej osoby po prostu mnie poraziły, że coś jest, może jest coś nowego - mówi Dagmara Mędrek.
- Nie ma nic gorszego, niż patrzeć na cierpienie, na nieszczęście własnego dziecka i nie móc mu pomóc. To jest najgorsze - wyznaje Katarzyna Sokół. Dodaje, że po tym, jak pojawiła się oferta pomocy, "obudziła się w niej nadzieja". Teraz czuje rozgoryczenie. - Ciężko jest bez emocji, bez wulgaryzmów mówić o czymś takim. Nie wyobrażam sobie, jak osoba, która zasiada w rządzie, może się bezkarnie dopuścić czegoś takiego - dodaje pani Katarzyna.
Do sprawy wiceministra sportu odniósł się premier Mateusz Morawiecki. - Sytuacja na pewno będzie teraz przedmiotem bardzo szczegółowych wyjaśnień związanych z weryfikacją tego, co zostało podane i sprawdzeniem tego, czy są to fakty, czy są to manipulacje - zapowiedział szef rządu.
Minister sportu Kamil Borniczuk z kolei mówi o ataku na Łukasza Mejzę, który po prostu "popełnił błąd" ale - jak zapewnia - działał w dobrej wierze.
- Jego wyjaśnienia są w mojej ocenie wiarygodne, tu nie możemy mówić w żadnym wypadku o złamaniu prawa, możemy mówić ewentualnie o jakiejś odpowiedzialności moralnej. O tym, że być może część z tych chorych ludzi uzyskała nieuzasadnioną nadzieję na wyleczenie - ocenia Bortniczuk.
"Jemu włos z głowy nie spadnie"
Cena rzekomej kuracji, którą miała oferować firma Mejzy, to minimum 80 tysięcy dolarów. Jak ujawnili dziennikarze Wirtualnej Polski, oferta Vinci NeoClinic była wprost zapisana na ich ulotce. Z kolei Łukasz Mejza w swoim oświadczeniu twierdzi, że firma "nie zamierzała i nie prowadziła działalności medycznej", a jedynie miała być "biurem turystyki medycznej".
- Biuro turystyki trzeba zgłosić. Sprawdziliśmy i Łukasz Mejza nie zgłosił, więc jeśli prowadził biuro turystyki medycznej, to działał nielegalnie. Smaczku dodaje tej sprawie to, że rejestr tych biur turystycznych nadzoruje Ministerstwo Sportu - komentuje Szymon Jadczak, dziennikarz wp.pl.
Wiceminister Mejza może więc być sędzią we własnej sprawie lub może też po prostu trwać. Skąd jego siła? - Faktycznie dzisiaj na nim i na tym środowisku Republikanów wisi większość. Jemu włos z głowy nie spadnie - ocenił w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 Michał Wypij z Koła Parlamentarnego Porozumienie.
- Jarosław Kaczyński jest człowiekiem bez jakichkolwiek skrupułów. Dla niego ludzie pokroju pana Mejzy są nawet bardziej użyteczni, bo skoro mają jakieś skazy w życiorysie, skoro są na nich jakieś haki, to można nimi łatwiej zarządzać - uważa Marcin Kierwiński, poseł Platformy Obywatelskiej.
Pytania o to, co robiły służby, jak sprawdzały Łukasza Mejzę, zanim został wiceministrem, pozostaje bez odpowiedzi.
Autor: Paweł Płuska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24