Po zrównoważonym budżecie nie ma śladu. Jest tylko ślad po epidemii. W czwartek rząd przyjął projekt nowelizacji budżetu na rok 2020, a w nim deficyt przekraczający 109 miliardów złotych. Przez koronawirusa wpływy spadły, a wydatki poszybowały w górę.
Przyjęty w czwartek przez rząd projekt nowelizacji budżetu przewiduje, że w 2020 roku deficyt budżetowy wyniesie ponad 109 miliardów złotych. Wcześniej planowano, że budżet będzie zrównoważony.
Dodatkowo przyjęło założenia dotyczące PKB i inflacji. Produkt krajowy brutto ma w tym roku spaść o 4,6 procent. Z kolei inflacja ma wynieść 3,3 procent.
- Nie możemy przekroczyć 109 miliardów złotych, ale to nie znaczy, że to będzie 109 miliardów - wyjaśnia minister finansów Tadeusz Kościński.
Tymczasem politycy opozycji twierdzą, że takie są skutki sytuacji, gdy wzrost opiera się na konsumpcji i transferach socjalnych, a nie inwestycjach. Przypominają również, że tegoroczny deficyt budżetowy to nie jest cały dług.
- Jak do 110 miliardów dodamy 134 miliardy obligacji wyemitowanych przez Polski Fundusz Rozwoju i przez Bank Gospodarstwa Krajowego to znaczy, że deficyt państwa w tym roku wniesie ponad 240 miliardów złotych - zwraca uwagę była wiceminister finansów, posłanka Koalicji Obywatelskiej Izabela Leszczyna.
Pojawiają się zatem pytania: czy zostaną podniesione podatki, wprowadzone nowe daniny, a przede wszystkim jak rząd zamierza zasypać ten gigantyczny dół finansowy?
Ministerstwo Finansów chce rozkręcić gospodarkę w taki sposób, by zwiększyć zarobki, co przyczyni się do zwiększenia konsumpcji. - Kupujemy więcej, zarabiamy więcej, więcej podatków płacimy i to nam pokryje z czasem ten deficyt - wyjaśnia mechanizm minister finansów.
Dane GUS
Ekonomiści w kwestii deficytu budżetowego są podzieleni. Część z nich przypomina, że za wcześnie na optymizm. Natomiast inni są zdania, że rząd w nowelizacji budżetu i tak przyjął mocno pesymistyczny scenariusz.
- Realizacja tego deficytu będzie prawdopodobnie mniejsza. Wydaje się, że tutaj Ministerstwo Finansów zagrało va banque, bo postawiło na dosyć niską prognozę PKB, bo mimo wszystko 4,6 procent jest niską prognozą - ocenia Piotr Bartkiewicz, ekonomista banku PEKAO S.A.
Z opublikowanych 14 sierpnia danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w drugim kwartale z powodu pandemii i czasowego zamrożenia wielu gałęzi gospodarki odnotowaliśmy załamanie PKB, w stosunku do pierwszego kwartału.
Jednak nowe dane Głównego Urzędu Statystycznego dotyczące produkcji przemysłowej dają nadzieję. Wynika z nich, że produkcja przemysłowa w lipcu wzrosła w ujęciu rocznym o 1,1 procenta, a w porównaniu z poprzednim miesiącem o 3,4 procenta.
Według części ekonomistów ta poprawa w produkcji i sprzedaży może być złudna. Pytanie tylko, czy to nie jest wyłącznie efekt tak zwanego odroczonego popytu i co z inflacją?
- Zakładamy wzrost wynagrodzeń w przedsiębiorstwach o 3 procent, a inflacja jest powyżej 3 procent - to znaczy, że będziemy zarabiali mniej, a to przełoży się na nasze zakupy i to będzie miało wpływ na dalsze osłabienie tempa wzrostu - uważa dr Edyta Wojtyla, prodziekan do spraw dydaktyki Wydziału Finansów i Bankowości z Wyższej Szkoły Bankowości w Poznaniu.
Spośród wszystkich państw Unii Europejskiej w lipcu gorzej niż w Polsce, z punktu widzenia wzrostu cen, było tylko na Węgrzech - wynika z najnowszych danych Eurostatu.
Inflacja może być korzystna dla budżetu, bo dzięki niej rosną wpływy podatkowe, ale na dłuższą metę ma negatywny wpływ.
Autor: Paweł Płuska / Źródło: Fakty TVN