Ministerstwo Zdrowia w środę poinformowało o 29 978 nowych zakażeniach SARS-CoV-2. To najgorsza sytuacja od początku pandemii w Polsce. Umierają ci, którzy nie zdążyli się zaszczepić. Oblężone są szpitale, brakuje w nich miejsc i lekarzy. System, który miał temu zapobiec, to porażka ministra zdrowia - mówi były prawicowy minister. Tymczasem premier Mateusz Morawiecki przygotowuje kolejne restrykcje.
Medycy to osoby, bez których nie da się walczyć z pandemią COVID-19. To oni przez ostatni rok tłumaczą, jak niebezpieczny jest koronawirus i jak należy się przed nim chronić.
Dlatego w środę, gdy dobowa liczba wykrytych w Polsce zakażonych koronawirusem osiągnęła najwyższy od początku pandemii wynik, to właśnie lekarzom i pielęgniarkom zadaliśmy pytanie, jakie nowe obostrzenia należy wprowadzić, żeby spowolnić falę zakażeń.
- Na te dwa tygodnie co najmniej powinien być tak zwany całkowity lockdown - uważa dr Beata Osińska, lekarz specjalista medycyny rodzinnej, kierowniczka Grupowej Praktyki Lekarzy Rodzinnych "Med-Opor" we Wrocławiu.
Zdaniem prezesa Warszawskich Lekarzy Rodzinnych doktora Michała Sutkowskiego należy zamknąć żłobki, przedszkola i sklepy budowlane, a także zmniejszyć mobilność obywatelską. - To nie musi się nazywać "godzina policyjna", ale przecież tak jest na zachodzie - wskazuje Sutkowski.
- Liczę na zdrowy rozsądek ludzi Kościoła, bo przecież kościoły nie są zieloną wyspą, gdzie nie mamy tego wirusa - zaznacza prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Z kolei lekarz Tomasz Karauda z Łodzi zwraca się z apelem do Polaków. - Pomóżcie nam w tej walce. Macie najskuteczniejsze narzędzia: dystans, dezynfekcja i maseczki - podkreśla.
Brakuje lekarzy
O tym, jak poważna jest sytuacja w Polsce, przekonaliśmy się w trakcie rozmowy z doktorem Sutkowskim, gdy otrzymał informację o pacjencie zakażonym koronawirusem. Mężczyzna na środę miał umówiony termin szczepienia. - Dwa tygodnie temu zabrało go pogotowie. Zmarł w szpitalu. Tak to wygląda - mówi doktor Sutkowski.
Niezależnie, czy o sytuację pytamy lekarzy w Łodzi, czy lekarza pracującego w szpitalu tymczasowym na Stadionie Narodowym, to wszędzie, każdego dnia, przybywa pacjentów zakażonych koronawirusem.
- Codziennie mniej więcej 30 pacjentów jest wypisywanych, 30 przyjmujemy - mówi dr n. med. Jacek Nasiłowski ze szpitala tymczasowego na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Jednak brak personelu medycznego to obecnie największy problem.
- Można dostawiać, dostawiać, dostawiać i tlen można doprowadzać do tych łóżek, tylko tyle, że ktoś tym pacjentem musi się zająć. Naprawdę mamy sporo pacjentów w ciężkim stanie. Mamy obecnie koło 20 pacjentów na respiratorach - mówi doktor Nasiłowski.
"Jesteśmy spóźnieni zawsze o krok"
O sytuację w tak zwanym Szpitalu Narodowym próbowaliśmy w środę zapytać premiera Mateusza Morawieckiego. W dniu, gdy do szpitala trafił pierwszy pacjent, szef rządu przedstawiał bardzo konkretny plan. Zapowiedział, że w placówce będzie dostępnych "około 1200 miejsc" dla chorych.
Obecnie w szpitalu tymczasowym na Stadionie Narodowym jest około 300 pacjentów. Kolejne miejsca są przygotowywane, ale szans na choćby ich podwojenie na dziś nie ma, bo żeby lekarz czy pielęgniarka stawili się do pracy w placówce, muszą opuścić innych pacjentów i inne szpitalne łóżka.
- Te prace są prowadzone na czas, wyprzedzamy niejako bieg wydarzeń - tłumaczył w środę premier Mateusz Morawiecki.
- Ten system nie jest najlepiej zorganizowany, nie da się ukryć. Myślę, że to spora porażka ministra Niedzielskiego - uważa Wojciech Maksymowicz, poseł Porozumienia i były minister zdrowia.
Ta krytyka jest dla obecnego ministra zdrowia i premiera tym trudniejsza do zlekceważenia, że to głos lekarza i jednocześnie posła Zjednoczonej Prawicy. To głos z samego środka obozu władzy.
- Jesteśmy spóźnieni zawsze o krok. Tę listę ewentualnych wolontariuszy, listę chętnych do pracy można było stworzyć w lipcu - zwraca uwagę prof. Andrzej Matyja.
W czwartek rano premier Mateusz Morawiecki ma ogłosić decyzje w sprawie nowych restrykcji.
Autor: Arleta Zalewska / Źródło: Fakty TVN