Ta historia zaczyna się w 2014 roku, gdy Dymitryj, stojąc na przystanku autobusowym, niemal stracił życie w ataku moździerzowym. Przeżył i wraz z żoną postanowił pomagać innym. Małżeństwo ma trójkę własnych dzieci, ale przygarnęli jeszcze siedmioro sierot. W 2022 roku znowu dotarła do nich wojna. Teraz zaczynają nowe życie w Bondarach w Podlaskiem.
Po raz pierwszy ich świat wywrócił się do góry nogami w 2014 roku, gdy Rosja zaatakowała Krym. Natalia i Dymitryj Romanenkowie mieszkali w Gorłówce na terenie Donieckiego Zagłębia Węglowego, którego kolejne miasta przejmowali separatyści i "zielone ludziki", czyli rosyjscy żołnierze bez oznaczeń. Ich syn Oleksij miał wtedy 9 lat, Igor 4 lata, a Sasza dopiero się urodził.
Dymitryj, mąż Natalii, utrzymywał rodzinę, pracując w kopalni. Tamtego dnia, w swoje 35. urodziny, gdy czekał na przystanku, by dojechać na kolejną szychtę, Rosjanie rozpoczęli ostrzał moździerzowy. Trafili właśnie w przystanek, gdzie był Dymitryj.
- Widziałem, że miałem koszulę przebitą i zaczynają mi jelita wychodzić, i zrozumiałem, że życia mi tam dużo nie zostało - wspomina mężczyzna.
Dymitryj długo walczył o życie w szpitalu. To, że przeżył było dla lekarzy i dla rodziny cudem. Potem wyprowadzili się do Słowiańska i zaczęli budować rodzinny dom dziecka. Kolejno przygarnęli siedmioro dzieci - mają teraz od 6 do 16 lat.
- Organizowaliśmy się, dzieci się uczyły, dzieci się przyzwyczajały, zżywały się. Takie po prostu zwykłe, rodzinne życie - opowiada Natalia.
Kolejna inwazja Rosji
Życie rodziny i ich podopiecznych, po ośmiu latach spokoju, znów zrujnowała wojna. Nie dało się dłużej bezpiecznie ukrywać w garażu. Dlatego spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i przy pomocy ukraińskich urzędników podarowanym samochodem ruszyli na zachód.
- Każde dziecko miało po plecaczku. Wszystko zostawiliśmy, zabraliśmy kota i psa - opowiada Natalia.
Po kilku tygodniach dotarli na Podlasie, do Bondar. Gościnna gmina Michałowo dała im dom, zorganizowała szkołę i przedszkole.
- Złożyliśmy wniosek w sądzie, żeby byli rodziną zastępczą, tak jak na Ukrainie. Także czekamy na wyrok sądu - wyjaśnia Maryla Ancipiuk, przewodnicząca Rady Miejskiej w Michałowie, Fundacja "Mała Ojczyzna".
Potrzebne są jeszcze środki na utrzymanie. Dymitryj Romanenko w Ukrainie pracował jako ślusarz i spawacz. Opieka nad dziesięciorgiem dzieci to zawsze wielkie wyzwanie. Tym większe, gdy trzeba znów zaczynać wszystko od zera.
Autor: Marzanna Zielińska / Źródło: Fakty TVN