W poniedziałek, 2 stycznia, policjanci wzięli do radiowozu dwie nastolatki, a potem rozbili się w pobliżu skrzyżowania ulic Kinetycznej i Złote Łany w Dawidach Bankowych w powiecie pruszkowskim. Prokuratura bada ten incydent. Na razie policjanci otrzymali jedynie zakaz prowadzenia radiowozów i wciąż pracują. - Przejeżdżali ludzie, a ci policjanci ich wyganiali, bo bali się, że będą świadkowie - opowiada o chwilach po wypadku poszkodowana 17-latka.
Doszło do wypadku, w wyniku którego poszkodowana została nastolatka. Rozpoczęło się prokuratorskie śledztwo, które ma wskazać podejrzanych i doprowadzić do ich ukarania. - Zostało wszczęte śledztwo w sprawie spowodowania wypadku, jak również nieudzielenia pomocy - wyjaśnia Aleksandra Skrzyniarz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Sprawy nie udało się zatuszować, choć według poszkodowanej takie próby były już chwilę po wypadku. - Jak my uderzyliśmy w to drzewo, to pojawiły się auta jakieś. Przejeżdżali ludzie, a ci policjanci ich wyganiali, bo bali się, że będą świadkowie - opowiada poszkodowana 17-latka.
Postępowanie dyscyplinarne
Oprócz prokuratorskiego śledztwa policja wszczęła własne postępowanie dyscyplinarne. - Oni powinni być usunięci w trybie trybie natychmiastowym z pracy - uważa Sylwia, mama poszkodowanej 17-latki.
Żądania matki poszkodowanej dziewczyny bardzo różnią się od kar, jakie zastosował przełożony policjantów. - Decyzją komendanta powiatowego policji w Pruszkowie mają zakaz kierowania pojazdami służbowymi - przekazuje nadkomisarz Sylwester Marczak, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji.
Funkcjonariusze, o których mowa, wciąż patrolują ulice, tyle że pieszo. Ich ofiara to 17-letnia dziewczyna, która ma poważne obrażenia głowy. W szpitalu w Warszawie wkrótce ma przejść operację. - Ma połamaną kość nosową z przemieszczeniem. Jak usłyszała, że mogą ją przesłuchiwać w szpitalu, też mi się rozpłakała, bo jest teraz tak przerażona. Powiedziała, że ona się tak boi policji. To jest w ogóle niewiarygodne, co się wydarzyło - mówi pani Sylwia.
Kulisy sprawy
17-latka wraz z 19-letnią koleżanką były świadkami pożaru. Po spisaniu ich zeznań policjanci bez powodu kazali starszej z dziewczyn wsiadać do radiowozu. W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" nastolatka relacjonowała, że policjanci, którzy przyjechali na miejsce, żartowali. Momentami dwuznacznie. Jeden z nich miał rzucić: "nie tylko takiego koguta możemy włączyć". Potem poprosili starszą nastolatkę do radiowozu. Ona z kolei zabrała ze sobą młodszą koleżankę.
- Ona bała się wejść sama do radiowozu, więc wzięła mnie ze sobą. Usiadłyśmy na tylnym siedzeniu - wspomina 17-latka. W jej relacji kierowca ruszył z piskiem opon, a potem jechał z dużą prędkością, jeden zakręt pokonał poślizgiem, a na drugim radiowóz uderzył w drzewo. - Wydawało mi się, że zaraz zginę - twierdzi.
- Uderzyłam głową w szybę i w drzwi lewą stroną ciała. Mam obitą nogę i bark, złamany nos. Wyczołgałam się z auta i upadłam. Głowę trzymałam pomiędzy kolanami, miałam krew w ustach - powiedziała 17-latka "Gazecie Wyborczej". Po tym wszystkim jeden policjant miał powiedzieć: "uciekajcie", a drugi: "spier.....cie".
- Nie ma wątpliwości, że w aucie znajdowały się osoby, które tam nie powinny być, bo to były osoby postronne - mówi nadkomisarz Sylwester Marczak.
Dotąd nie wiadomo, dlaczego policjanci kazali nastolatkom wsiąść do samochodu. Za spowodowanie wypadku i nieudzielenie pomocy ofierze grozi im do trzech lat więzienia.
Autor: Dariusz Łapiński / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24