W szpitalu w Pszczynie zmarła kobieta, która trafiła tam w ciężkim stanie w 22. tygodniu ciąży. Prawniczka rodziny twierdzi, że najpierw obumarł płód, a potem zmarła pacjentka. - Nie ulega wątpliwości, że przyczyną śmierci pacjentki był wstrząs septyczny - oświadczyła Jolanta Budzowska, radca prawny. Przeciwnicy zeszłorocznego wyroku TK w sprawie aborcji obwiniają zaostrzone przepisy aborcyjne. Prezes Ordo Iuris Jerzy Kwaśniewski podkreśla, że wciąż dopuszczalna jest aborcja, kiedy ciąża stanowi zagrożenie dla zdrowia lub życia matki.
W Krakowie i innych polskich miastach protestowano przeciwko decyzji lekarzy, która miała doprowadzić do śmierci 30-letniej kobiety. - Gdyby dostała pomoc na czas, to mogłaby przeżyć - stwierdziła Kamila Ferenc z zespołu prawnego Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.
Lekarze ze Szpitala Powiatowego w Pszczynie przyjęli pacjentkę w 22. tygodniu ciąży z powodu odpłynięcia płynu owodniowego. Stwierdzili bezwodzie i potwierdzili wady wrodzone płodu. Jednak mieli zdecydować się na "postawę wyczekującą".
- W momencie przyjęcia pacjentki wyznaczniki stanu zapalnego nie były tak rozwinięte, żeby podejmować jakieś histeryczne ruchy - powiedział doktor Marcin Leśniewski, dyrektor Szpitala Powiatowego w Pszczynie.
Młoda kobieta zmarła po niecałej dobie. Zostawiła męża i osierociła córkę.
- Najpierw obumarł płód, a następnie, niestety, zmarła pacjentka. Nie ulega wątpliwości, że przyczyną śmierci pacjentki był wstrząs septyczny - oświadczyła Jolanta Budzowska, radca prawny i pełnomocnik męża, córki, rodzeństwa i matki zmarłej.
Rodzina zmarłej, która zawiadomiła w tej sprawie prokuraturę, obarcza winą lekarzy, którzy powinni udzielić niezbędnej pomocy. Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu zgadza się z tym, ale tłumaczy, dlaczego lekarze zachowują się tak, a nie inaczej. - Czekano, aż płód przestanie dawać oznaki życia - stwierdziła. Jej zdaniem wydarzyło się tak, bo polskie prawo antyaborcyjne jest bardzo nieprecyzyjne w swoich zapisach i powoduje tak zwany efekt mrożący.
- W tej sytuacji, gdybyśmy tylko mieli taką możliwość, gdyby uregulowania prawne pozwalały lekarzom na to, myślę, że każdy zdroworozsądkowo myślący lekarz zakończyłby taką ciążę - ocenił doktor Maciej W. Socha, ginekolog-położnik i kierownik Katedry Perinatologii Collegium Medicum imienia Ludwika Rydygiera w Bydgoszczy.
"Prawo nie zakazywało ratowania życia"
Prawnicy przekonują, że to efekt wyroku Trybunału Konstytucyjnego pod kierownictwem Julii Przyłębskiej i - w konsekwencji - zaostrzenia prawa aborcyjnego. - Być może lekarze częściej myślą i bardziej kierują się swoją ewentualną odpowiedzialnością karną niż dobrem pacjenta - skomentowała Jolanta Budzowska.
Ciążę - po wyroku TK - można przerwać już jedynie w dwóch przypadkach. W przypadku czynu zabronionego, jeśli od początku ciąży nie upłynęło więcej niż 12 tygodni, i jeżeli ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety.
- Prawo nie zakazywało ratowania życia. Wedle pełnomocniczki rodziny lekarze wbrew prawu odmówili ratowania życia - powiedział Jerzy Kwaśniewski, prezes Ordo Iuris. Dodał, że obawa przed konsekwencjami prawnymi nie usprawiedliwia lekarza.
- Lekarze dzisiaj czekają do ostatniej chwili, żeby z tej furtki zagrożenia życia skorzystać, bo boją się, że jeżeli skorzystają z niej zbyt wcześnie w ocenie upolitycznionego prokuratora, to zostaną im postawione zarzuty karne - skomentowała Kamila Ferenc.
Jeżeli nie będzie powrotu do kompromisu aborcyjnego - zdaniem samych lekarzy - takich spraw może być jeszcze więcej.
Autor: Jacek Tacik / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24