Dramatycznie przeplatana rzeczywistość - okrutna wojna zmieszana z prozą życia. Meldunki o kolejnych zabitych i kartki ze świątecznymi życzeniami. W Ukrainie to codzienność.
We Lwowie słychać już od czasu do czasu świąteczne piosenki, ale też ostatnie pożegnania tych, którzy jako bohaterowie są żegnani na ulicach. Widać też i słychać tych, którzy mimo trwającej wojny rozpoczęli odbudowę.
Był wrześniowy ranek, jeszcze przed szóstą, kiedy w zbombardowanej kamienicy zginęło siedem osób, w tym matka z trzema córkami. Zginęła też Irina, położna - jej mąż przeżył, choć był tuż obok. Teraz mieszka sam w niemal pustej kamienicy.
- Budzę ją, mówię: strzelają, wychodź. Żona wyszła, ja byłem już tam za ścianą - opowiada wdowiec po Irinie. Irina zginęła na miejscu, w jednej chwili.
Sąsiad wyżej też zmarł w wyniku ostrzału. Umierał dwa tygodnie, poraniony odłamkami, które wbijają się w ciało. Mąż Iriny do dziś znajduje takie odłamki w domu.
Na zewnątrz trwa remont. Odbudowę jednej z kamienic, pamiętających jeszcze czasy II Rzeczpospolitej, sfinansuje Polska.
TEKST PREMIUM: Konflikt jądrowy? Pięć miliardów ofiar
Czas odmierzają pogrzeby
Centrum Lwowa to piękne miasto, nawet jeśli miejscami trochę zaniedbane. Wszystko działa, tylko piwnice są obłożone workami. Czasem brakuje prądu. Święci na witrażach pochowani są za blachą lub dyktą. Nieświęte rzeźby też są zasłonięte, aby przetrwały do dnia zwycięstwa.
W różnych miastach czas odmierzany jest różnie, gdzieś grają hejnał, gdzieś biją dzwony, ktoś śpiewa. We Lwowie czas odmierzają pogrzeby, zaczynają się o 11.
- Tak wygląda każdy dzień we Lwowie. Jedna ceremonia pogrzebowa odbywa się przed obiadem, a druga - po obiedzie. 50 tysięcy mieszkańców Lwowa znajduje się obecnie na froncie. Niemal każda rodzina kogoś delegowała. Już więcej niż tysiąc mieszkańców Lwowa zginęło na wojnie - mówi Andrij Sadowy, mer Lwowa.
Lwowianie pożegnali Włada i Andrija. Andrij miał prawie 50 lat, więc poza rodziną, pożegnali go koledzy z pracy, Władymir prawie o pokolenie młodszy, miał za towarzystwo kolegów z liceum. To chwila ich chwały, zanim na wieczność odejdą.
- To wszystko miasto organizuje. Początek to rozmowa z rodziną i ta straszna wiadomość. Są psycholodzy, dwie ceremonie i odprowadzenie na cmentarz - mówi Andrij Sadowy.
Jest środek dnia. Lwowianie stają, klękają, ale zaraz z kolan się podniosą, pójdą do szkoły, do pracy, nawet na wycieczkę.
- Ta grupa to ludzie z terenów okupowanych, tych, gdzie trwają walki. Z Zaporoża, z Chersonia, obwodów ługańskiego czy donieckiego. Oni teraz mieszkają w obwodzie lwowskim w różnych miejscach i od czasu do czasu są organizowane dla chętnych takie wycieczki. Dziś jesteśmy na parę godzin we Lwowie - mówi Valerij, mieszkaniec Buczy.
- Nic nie zabije tego miasta, ono trochę takie jest magiczne. Z jednej strony jest wojna, z drugiej nasza codzienna rzeczywistość. Nawet jak była dżuma, to ludzie żyli, tańczyli, ponieważ nie było wiadomo, co będzie jutro - mówi Andrzej, przewodnik po Lwowie.
- Muszą być święta dla dzieci. Jest choinka. Miasto żyje, dzieci chodzą do szkoły, a studenci - na uniwersytet. Czasami wyją syreny. To bardzo trudne psychologicznie. Nikt panu nie wytłumaczy, co to znaczy dla dziecka, które straciło ojca. W środku wszystko się rozrywa. Nikt nigdy nie zrozumie bólu tych ludzi - podsumowuje Andrij Sadowy.
Na Ukrainie przybywa cmentarzy wojennych
Jak bardzo zmienia się tam świat, jak bardzo niepewne może być tam jutro, widać nawet na mapie. Na mapie satelitarnej Pole Marsowe jest jeszcze zieloną łąką. Obecnie to cmentarz.
Cmentarze wojenne, jakie do tej pory znaliśmy, to zwykle szeregi krzyży lub tablic, często bezimiennych. Te współczesne są bardzo konkretne, mają twarze, mają maskotki, mają obok ławki, a na nich matki. Na jednej z nich siedzi mama Włada, która sama nam opowiedziała o życiu swojego syna: jak miał półtora roczku i już uciekał tacie po mieście, jak miał trzy i w przedszkolu dostał klapsa, i o tym, jak mu szło w szkole.
Potem była cała historia syna w wojsku, do którego nie chcieli go przyjąć, bo miał płaskostopie, ale jak wybuchła wojna, to poszedł na ochotnika. Jak tam oddał koledze polowe łóżko i jak go chwalili, aż nagle trafiły go w szyję dwie kule. Wład zginął.
Takich miejsc są setki na całej Ukrainie, pewnie już każdy współczesny cmentarz ma swój wojenny sektor.
Ilu żołnierzy zginęło, to ciągle nie jest informacja, która jest podawana do publicznej wiadomości. Liczba rannych też jest tajna. Wiadomo, że w jednym z lwowskich szpitali powstaje specjalne skrzydło, gdzie rehabilituje się żołnierzy, i tylko tam pomocy udzielono już trzem tysiącom z nich.
- Chcemy, by nie tylko byli możliwie zdrowi i sprawni, ale i by wrócili w możliwie dużym wymiarze do społeczeństwa, dlatego w rehabilitację angażujemy rodzinę i różnych specjalistów - mówi Oleg Bilański, kierownik Centrum Rehabilitacji "Niezłomni".
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24